Kategoria : POLITICS

Ad ACTA

Moje uwagi są uwagami amatora, zwykłego obywatela. Treść ACTA rozumiem w takim stopniu, w jakim posiadam umiejętność czytania ze zrozumiem po polsku. Ale w końcu takich jak ja jest przytłaczająca większość w tym kraju.

1. Pomijając zasadność lub nie protestów wobec ACTA, tryb procedowania przez państwa sygnatariuszy, przygotowywanie kilka lat w tajemnicy, brak prawdziwej dysputy publicznej oraz „cichy” tryb wdrażania skłaniają do nieufności i nie wzmacniają poczucia podmiotowości obywateli.

2. Umowa ma służyć skutecznej walce z podróbkami towarów, jednak w żaden sposób nie odnosi się do największego producenta podróbek – Chin. Podróbki, skradzione patenty itp. spadają z nieba wprost do magazynów wrednych handlarzy. Ktoś, nie rozumiejący tego tak dobrze jak rządy naszych państw, mógłby pomyśleć, że z produkcją podróbek na skalę światową warto walczyć, ale to oczywiście myślenie błędne. Chiny może są niegrzeczne, ale ruszać ich nie wolno.

3. ACTA niczego nie nakazuje, nie wymaga zmian w prawie krajowym – to po co je uchwalać? Mamy przecież skuteczne prawo krajowe – Ustawę o ochronie konkurencji, ustawę Prawo autorskie i prawa pokrewne, Kodeks Cywilny wreszcie. Mamy najwięcej podsłuchów w Europie, nieprzyzwoicie długie areszty bez wyroku, niezliczoną ilość służb (może przesadziłem, ale z dziesięć to ich jest). Czyli narzędzia już mamy – po co nam więcej?

4. Podpisanie porozumienia niczego jeszcze nie przesądza – jednak jest to pierwszy krok na drodze do ratyfikacji, ZATWIERDZENIE treści. Zapewnienia o podjęciu dyskusji i dialogu społecznego, po podpisaniu, to jak dyskusja o zabezpieczeniach przeciwpożarowych na pogorzelisku.

Uważam, że z piractwem trzeba walczyć. Środki prawne mamy, nawet restrykcyjne. Należy używać środków adekwatnych do rangi wykroczenia lub przestępstwa, tak jak to ma miejsce w innych obszarach prawa. Należy edukować, budować POZYTYWNY wizerunek praw autorskich, nie jako ograniczanie zbyt dosłownie pojmowanej wolności, ale jako przejaw szacunku dla cudzej pracy, intelektu, twórczości. Dzieła stanowią czyjąś własność, tak jak inne dobra materialne.

Niestety właściciele praw często robią wszystko, aby wykonywanie ich własności postrzegane było jako przejaw cwaniactwa, chciwości i arogancji. Jest wiele przykładów wykupienia czy przejęcia praw do dóbr funkcjonujących w świadomości publicznej (prawa do bohaterów książkowych, nie wymienię znanego, negatywnego casusu, aby nie narazić się na oskarżenie o zniesławienie), i następnie kupczenie nimi na lewo i prawo. Obie strony ponoszą wiele winy, choć należy podkreślić, że kradzież pozostaje kradzieżą.

I jeszcze filozoficzna uwaga – ostatni kryzys obnażył ciemną stronę instytucji finansowych, które swoją pazernością, matactwami i nieodpowiedzialnością doprowadziły doprowadziły do głębokiego kryzysu światowego. Koszty ponoszą zwykli obywatele, którzy muszą wyrównać tym instytucjom straty, a są one znacznie większe od strat przemysłu rozrywkowego czy podrabianych producentów. Szkoda, że tymi przestępstwami nikt nie chce na poważnie się zająć.

Wreszcie samo ACTA:
W wstępie (podkreślenia i dopiski moje):
„ACTA zawiera aktualne przepisy dotyczące dochodzenia i egzekwowania praw własności intelektualnej, w tym przepisy w sprawie środków egzekucyjnych stosowanych w postępowaniu cywilnym, karnym, przy kontroli granicznej i w środowisku cyfrowym, przepisy w sprawie solidnych mechanizmów współpracy między Stronami ACTA służących egzekwowaniu prawa, oraz w sprawie ustanowienia najlepszych praktyk w obszarze dochodzenia i egzekwowania praw własności intelektualnej.”

„W ramach rotacyjnej prezydencji UE prowadzono negocjacje w sprawie egzekwowania sankcji karnych, w oparciu o stanowiska jednomyślnie uzgodnione i przyjęte przez Radę na forum Coreperu.”

Artykuł 4, pkt. 2
W przypadku gdy Strona przekaże pisemne informacje na podstawie postanowień niniejszej Umowy, Strona otrzymująca te informacje, z zastrzeżeniem swojego prawa i praktyki, powstrzymuje się od ich ujawnienia bądź wykorzystania w celu innym niż ten, dla którego informacje te przekazano, z wyjątkiem sytuacji, gdy nastąpiło to za uprzednią zgodą Strony przekazującej informacje.  [dosyć pokrętne – AM]

Artykuł 5,ust. k)
pirackie towary chronione prawem autorskim oznaczają towary będące kopiami stworzonymi bez zgody posiadacza praw… [a czy po polsku nie oznacza to, że chodzi o chronione prawem autorskim pirackie towary, a nie o towary naruszające prawa autorskie – AM]
i ust. l)
posiadacz praw obejmuje federacje i stowarzyszenia posiadające zdolność prawną do dochodzenia praw do własności intelektualnej; [a co z innymi podmiotami posiadającymi prawa i zdolność prawną? – AM]

Artykuł 6:
1. Każda Strona zapewnia w swoich ustawodawstwach dostępność procedur dochodzenia i egzekwowania, tak aby umożliwić skuteczne działania przeciwko naruszaniu praw własności intelektualnej objętych niniejszą Umową, w tym dostępność środków doraźnych zapobiegających naruszeniom i środków odstraszających od dalszych naruszeń.  [kto będzie oceniał, czy zapewniamy odpowiednie środki prawne, jeśli któraś ze stron uzna, że nie zapewniamy, może zechcieć wymusić zmiany prawa – AM]

4. Żadne postanowienie niniejszego rozdziału nie może być interpretowane w taki sposób, by nakładało na Stronę wymóg nałożenia na swoich urzędników odpowiedzialności za działania podjęte w związku z wypełnianiem ich urzędowych obowiązków. [a to niby dlaczego? święte krowy? – AM]

Artykuł 7: Dostępność procedur cywilnych

2. W zakresie, w jakim środki prawa cywilnego mogą być stosowane jako rezultat procedur administracyjnych dotyczących istoty sprawy, każda Strona zapewnia zgodność tych procedur z zasadami odpowiadającymi co do swej istoty tym, jakie są ustanowione w niniejszej sekcji. [czy nie jest to nakaz dostosowania prawa? – AM]

Artykuł 11: Informacje o naruszeniu
Bez uszczerbku dla prawodawstwa Strony dotyczącego przywilejów, ochrony poufności źródeł informacji lub przetwarzania danych osobowych, każda Strona zapewnia swoim organom sądowym, w cywilnych procedurach sądowych dotyczących dochodzenia i egzekwowania praw własności intelektualnej, prawo do nakazania sprawcy naruszenia lub domniemanemu sprawcy naruszenia, na uzasadniony wniosek posiadacza praw, by przekazał posiadaczowi praw lub organom sądowym, przynajmniej dla celów zgromadzenia dowodów, stosowne informacje, zgodnie z obowiązującymi przepisami ustawodawczymi i wykonawczymi, będące w posiadaniu lub pod kontrolą sprawcy naruszenia lub domniemanego sprawcy naruszenia.  [a co z prawem do odmowy zeznań? – AM]

Artykuł 26: Dochodzenie i egzekwowanie praw w postępowaniu karnym z urzędu
Każda Strona zapewnia swoim właściwym organom, w stosownych przypadkach, możliwość działania z własnej inicjatywy, by rozpocząć dochodzenie lub działanie prawne w odniesieniu do przestępstw określonych w art. 23 (Przestępstwa) ust. 1, 2, 3 i 4, dla których Strona ustanawia procedury karne i kary.  [ten artykuł jest często podnoszony – silni posiadacze praw mogą dążyć do ZMUSZENIA organów do ścigania z urzędu – bez wniosku posiadacz praw – co może sparaliżować aparat ścigania – AM]

itd.

Oczywiście ACTA zawierają w większości regulacje dla skutecznego ścigania przestępstw przeciwko prawom autorskim, podróbkom itp., ale powyższe zapisy budzą niepokój. A tryb wdrażania porozumienia przyczynił się bardzo do tak totalnej negacji. Należy pamiętać, że ważne jest nie tylko co się podaje ale także jak się podaje. I należy pamiętać, że każda administracja jest ZATRUDNIANA przez społeczeństwo, nie odwrotnie!

OPTYMISTYCZNE PODSUMOWANIE ROKU 2011

Po poniższej lekturze, słabi duchem czytelnicy rzec mogą, iż podsumowanie jest PESYMISTYCZNE.
Nic bardziej mylnego – jeśli optymizm czerpać mamy z dokonań, z pokonywania trudności i budowania nowego i lepszego [jutra], to rok 2011 jak najbardziej celowi temu sprzyja – nie rozwiązaliśmy żadnego ważnego problemu, nasze notowania w zasadzie w niczym się nie poprawiły – jednym słowem mamy tyle do zrobienia, ze aż strach się bać. I TO właśnie jest optymistyczne, bo rok 2011 zostawił nam tyle do zrobienia, że szansa, iż w końcu coś nam się uda, graniczy z pewnością.
Oczywiście są także zagrożenia, do tego co może się nie udać, w roku przyszłym dochodzi nieszczęsne Euro 2012. Z drugiej strony, już w bieżącym roku, w związku z tymi, przereklamowanymi i wywyższonymi do ponad miarę mistrzostwami, klęsk ilość pewną ponieśliśmy: nie będzie planowanej ilości dróg, nie przybędzie oczekiwanych hoteli, kolej nie ruszy z miejsca (uda się wyremontować jedynie kilka dworców, od czego jakość i czas podróżowania nie specjalnie się poprawi), stadiony maja opóźnienia, są droższe niż planowano a ich funkcjonalność po Euro jest wątpliwa (we Wrocławiu miasto dołożyło do walki Kliczko-Włodarczyk, co graniczy z cudem, jeśli na tym nie zarobili, to nie wiem na czym zarobić mogą).

Krótka lista miejsc, które czekają na jakąkolwiek poprawę, wybierzmy coś jednego i zróbmy raz a dobrze i do końca – rok 2012 ogłoszę jako wręcz wspaniały!

  • infrastruktura drogowa – poprawia się, ale dramatycznie powoli. Istnieje ryzyko, że po Euro inwestycje siądą – zarówno urzędnicy jak i wykonawcy są już mocno zmęczeni, a pieniądze w zasadzie już się skończyły.
  • Kolej – tutaj nawet nie można powiedzieć, jak w przypadku dróg, że coś się rusza, choć powoli. Powoli to jeżdżą pociągi i tak chyba na najbliższe lata zostanie (rząd zrezygnował z buńczucznie obwieszczanego – przed wyborami oczywiście – programu szybkich kolei – a programu normalnych kolei nie miał i nie ma).
  • służba zdrowia – minister Kopacz odchodząc ze stanowiska powiedziała (gdyby były to czasy celuloidu – dla młodego widza wyjaśnienie, kiedyś obrazy nagrywano na plastikową taśmę, nie nośniki magnetyczne, jak teraz – zerwałoby taśmę), że nasz system ochrony zdrowia jest wzorcowy i stanowi przykład dla Europy. Gratuluję:
    • umieralność noworodków – 19 miejsce na 27 krajów Unii
    • kolejki do badań, zabiegów i operacji nie skracają się i w niektórych przypadkach sięgają kilkunastu lat. Lekarstwem na zło ma być (sic!) rejestr komputerowy
    • jedynymi beneficjentami lat reform są lekarze – na pewno nie pacjenci, ale także nie szpitale i ośrodki zdrowia
    • każdego roku dokonuje się dramatyczna walka o zachowanie refundacji wielu procedur medycznych, o godziwe kontrakty ze szpitalami, o nie limitowanie usług medycznych (chorób i wypadków nie da się zalimitować)
    • jednym słowem, w służbie zdrowia stan krytyczny stabilny – w śpiączce farmakologicznej

  • edukacja wciąż przedmiotem eksperymentów – niesie je z sobą każdy kolejny rok. Ani nauczyciele, ani uczniowie nie wiedzą już o co chodzi – i może o to chodzi. Istnieje stara teoria, że społeczeństwo głupie jest bardziej uległe. Może dlatego (choć pewnie przeceniam kolejne rządy, Machiavellego raczej nie czytali) nie wychowujemy w szkole, nie uczymy funkcjonowania w sferze prawa, administracji, gospodarki, podatków, praw obywatelskich, uprawnień różnych instytucji, muzyki i sztuk pięknych – czyli rzeczy przydatnych OBYWATELOWI w życiu codziennym, oraz tych, które z młodego człowieka zrobią GODNEGO członka społeczeństwa
  • nauka i szkolnictwo wyższe, z najlepszą uczelnią (UJ) na 363 miejscu w światowym rankingu uczelni „SIR World Report 2011 :: Global Ranking”. Takie wskaźniki, jak innowacyjność, ilość patentów na 1000 mieszkańców, liczba doktorantów w stosunku do liczby studentów, średni wiek kadry profesorskiej itp pozycjonują nas na szarym końcu Europy. Pochwalić się możemy oszałamiającą liczbą studentów (ok. 1,8 miliona, GUS), co daje prawie pięciokrotny wzrost w ciągu ostatnich 20 lat, jednocześnie jakość nauczania leci na łeb, na szyję (co wykazują badania, bardzo ciekawa i niestety krytyczna jest  diagnoza: http://ptbk.mol.uj.edu.pl/download/aktualnosci/akt.diagnoza.pdf)
  • wymiar sprawiedliwości nie radzi sobie nawet z samym sobą. Co jakiś czas pojawiają się publikacje o pracownikach wymiaru sprawiedliwości (sędziowie, prokuratorzy, policjanci), których nie udaje się osądzić za wykroczenia lub przestępstwa. Skutecznie, dzięki wiedzy prawniczej, układom i indolencji organów, latami unikają kary.
    Jeśli wymiar sprawiedliwości nie radzi sobie we własnych sprawach, tym bardziej nie radzi sobie w pozostałych. Procesy trwają długo, często są źle prowadzone i sprawy wracają do ponownego rozpatrzenia, wyroki bywają społecznie bulwersujące – niskie przypadku ciężkich przestępstw, surowe w przypadku lekkich. Niektóre procedury idiotyczne – konieczność wysyłania akt sprawy do sądu który ma udzielić pomocy prawnej na swoim terenie, na przykład wyceny nieruchomości czy jakiejś ekspertyzy.
    Choroba jest doskonałym sposobem unikania rozpraw – sądy kompletnie nie radzą sobie z tym problemem.
    System penitencjarny jest chory – mamy przepełnienie, nie ma mowy o prawdziwej resocjalizacji (jakby to nie brzmiało), więzienia są szkołą przestępczości. Praktycznie nie istnieją inne formy penalizacji, nie ma socjalizacji pracą (brak pracy dla więźniów, a i potem jej nie ma), działalnością społeczną, twórczą.
    Wielkie śledztwa, te z pierwszych stron gazet, mimo szczególnego nadzoru – przynajmniej deklaratywnego – ze strony władz, ślimaczą się i nie przynoszą żadnych rezultatów. Popularnym sportem ważnych skazanych okazuje się wieszanie. Czasami nachodzi myśl, że ciemne siły mają większą władzę niż sobie wyobrażamy.
    Jednym zdaniem posumowałbym to tak: „Państwo silne dla słabych a słabe dla silnych”.
  • wolności demokratyczne wywalczyliśmy obalając komunizm, ten straszny ustrój pełen przemocy, ograniczania praw obywatelskich, indoktrynacji, debilnej ekonomi zwanej socjalistyczną…
    Teraz my, Polacy, pierwsi w Europie środkowo-wschodniej bojownicy o wolność, żyjemy w ustroju o którym marzyliśmy. I jesteśmy najbardziej inwigilowani przez państwo wśród krajów Europy! Raport Komisji Europejskiej umieszcza nas na pierwszym miejscu pod względem ilości podsłuchów na 1000 mieszkańców.
    Oczywiście to nie jedyne sfery, gdzie nasze wolności i prawa są naruszane – warto przypomnieć choćby zajęcia kont przedsiębiorców, doprowadzenia do upadłości w postępowaniach o rzekomych przestępstwach podatkowych, które nie znalazły potwierdzenia przed sądem. Zasad równości stron postępowania często nie ma u nas zastosowania.
    Są próby wyciszania krytyki osób i instytucji – straszenie mediów odpowiedzialnością karną, ograniczanie prawa do zachowania w tajemnicy źródła informacji – i to w kraju, w którym każda tajemnica wycieka jak woda między palcami.
    Film „Witajcie w życiu” został zakazany sądownie kilka lat temu i do chwili obecnej jego sytuacja nie jest jasna. To się nazywa wolnością słowa.
  • wojsko przeżywa nieustanne reorganizacje, ciągle ktoś wylatuje albo wraca. Powołanie służby zawodowej nie poprawiło chyba naszej obronności, ale na pewno jej także nie pogorszyło. Raczej nie przeceniałbym naszej siły uderzenia. I nie martwiłbym się tym specjalnie – jakieś wojsko mieć powinniśmy, skoro inni mają. Jednak w wojsku – tak naprawdę to świat sam w sobie, mamy zbyt dużo „biznesmenów”. Z mediów dowiadujemy się o ustawkach przetargów, przemycie, kradzieżach. Nie ominęło to także jednostek elitarnych – korupcja w Gromie.
    Także nasz udział w misjach nie koniecznie mają sens, a na pewno nie kończą się jakimkolwiek sukcesem. W Iraku misja miała przynieść spektakularne efekty ekonomiczne a pewnie słono do niej dołożyliśmy. W Afganistanie jest jeszcze gorzej (gdzieś czytałem wypowiedź jednego z generałów, że dzięki Afganistanowi nasze wojsko ma sprzęt o jakim się nie śniło, a ja myślę, że bez tej misji ale z tymi pieniędzmi jakie na nią wydajemy, sprzętu mielibyśmy dziesięć razy tyle).
  • administracja – kolejne rządy przed wyborami zapowiadają ograniczenie administracji – po wyborach. Ale nie mając pewności wyników wyborczych, każdy kto ma taką możliwość zatrudnia u siebie w urzędzie rodzinę, krewnych i znajomego królika. Oczywiście po wygranych wyborach znów rośnie zatrudnienie – zwycięzcy dzielą się łupami.
    Zapowiadany program racjonalizacji i konsolidacji w administracji pękł niczym bańka mydlana – nie będzie ustawy a administracja stosuje skutecznie obstrukcję. Za PRL-u mówiło się o przeroście urzędników, ale teraz mamy ich pięciokrotnie więcej – pół miliona. Trzeba mieć jaja, aby taką masę pokonać. Niestety – kury słabo się niosą…
  • kultura osobista pochodzi z wychowania w domu, następnie instytucji edukacyjnych i wreszcie miejsca aktywności życiowej i zawodowej. Nie wygląda na to, aby w domach zachodziło jakieś wychowywanie – badania socjologiczne nie dają co do tego złudzeń, podobnie rzecz ma się w szkole, której siły starcza na sprawozdania i statystyki (znajome dyrektorki szkół twierdzą, że praca kojarzy im się już tylko z segregatorem), co do ulicy – wiemy jakie to wychowanie. W pracy właściwie jest już na cokolwiek za późno.
    Jedno z najważniejszych współczesnych narzędzi wychowywania – media – robią głównie krecią robotę. Najpopularniejsze programy to ogłupiające seriale z papierowymi, zaprogramowanymi postaciami, głupawe programy typu YCD, czy Taniec z Gwiazdami. Media stworzyły specjalną kastę społeczną, zwaną celebrytami, która jest głównym bohaterem większości produkcji. Wiemy co jedzą, z kim sypiają, jakie noszą majtki i powożą „bryczki”. Celebryta, choćby ślepy, będzie opowiadał o kolorach, głuchy o muzyce, a głupi o inteligencji. W mediach „zwykły” człowiek to mięso armatnie, robi się z niego wała i wmawia, że zaznaje niebiańskiego szczęścia.
    W efekcie kultura społeczna gwałtownie podupada. Podupada kultura języka – źle mówią politycy, także dziennikarze, celebryci, przecież nierzadko kompletnie niewykształceni, czasami wręcz głupi, wyniesieni na salony medialne (i nie tylko medialne) przez stacje telewizyjne (nie oszukujmy się – tylko telewizja się liczy) na skutek specyficznej synergii – media tworzą celebrytę i eksploatują go na wszelkie sposoby, ale celebryta wyciąga z tego dużą kasę oraz żyje towarzysko, więc na wszystko się zgodzi, nawet jeśli wyjdzie na idiotę.
    Język to oczywiście nie wszytko – kultura to stosunek do innych, sposób zachowania, postawa życiowa. Ze szkła leje się ciekłokrystaliczny wizerunek zachwyconego samym sobą, aroganckiego, prostackiego, egoistycznego „manekina medialnego”, który łatwo adaptuje się w świadomości młodych ludzi bo uosabia naiwny ale jakże wspaniały „sen o szczęściu”.
    Gdzie tu miejsce na szacunek dla innych, odpowiedzialność społeczną, cele wyższe, szukanie szczęścia WZAJEMNEGO w związku?
    Szczątkowy proces wychowawczy, prymitywne wzorce skutkują obniżaniem wieku inicjacji alkoholowej, narkotykowej i seksualnej, wulgaryzacji języka, agresywnym zachowaniom – widać to na ulicach. To także „brudactwo”, śmiecenie wokół siebie, na ulicy, na łące, w parku i na pingu, także tradycyjne zaśmiecanie lasów czy potoków. Tak było za komuny, gdy nic nie było nasze, tak jest teraz, gdy jesteśmy „na swoim”. Te młode pokolenia, wchodząc w dorosłe życie będą kształtować przyszłość społeczeństwa.
  • przestępczość – z czego cieszyć się należy – systematycznie spada, rośnie także wykrywalność. Jest to trend wieloletni, więc można założyć, że nie koniunkturalny. Wprawdzie często słyszymy o ciężkich zbrodniach, ale statystyki chyba się nie mylą – nasze postrzeganie przestępczości kształtowane jest w dużej mierze przez media, dla których zawsze jest to łakomy kąsek. Na pewno informowanie o przestępstwach przynosi korzyści społeczne – możemy być ostrożniejsi, bardziej zwracamy uwagę na podejrzane wydarzenia, opinia publiczna może dopingować służby ścigania.
  • ceny/zarobki – jak mówią – ceny europejskie, zarobki polskie. I to niestety jest prawda. Mimo, że zarobki rosną, daleko nam do poziomu europejskiego. Jednak wiele cen jest europejskich, jak najbardziej. Jeśli weźmiemy pod uwagę siłę nabywczą wynagrodzeń, według GFK Polonia, wynosi ona ok. 39% średniej europejskiej, co daje nam 29 miejsce wśród krajów europejskich. Jak na „zieloną wyspę” europejskiej gospodarki wynik nie jest imponujący.
  • pijaństwo nie jest jakoś nośne medialnie. Może dlatego, że w porównaniu z PRL – zmienił się jego charakter. Teraz pijemy bardziej „europejsko”, czyli głównie piwo, nie od okazji do okazji z upijaniem się na umór, ale kulturalnie, kilka piwek dziennie, przed pracą, w jej trakcie i po pracy. To oczywiście obraz przejaskrawiony, ale zwróć uwagę czytelniku, ule osób płci obojga spotykasz na ulicy, od rana, z piwkiem w ręce? A w supermarkecie – ile osób kupuje także – lub tylko piwo. W „mojej” Biedronce znam już z widzenia klientów codziennie kupujących tylko piwo lub Amarenę, czasami z małpką wódeczki dla wzmocnienia smaku.  Spożycie piwa rosło ostatnie 20 lat, aż zaprowadziło nas na czwarte miejsce w Europie. Przedstawiciele przemysłu browarniczego są z tego dumni, ale nie traktują wyniku jako ostatecznego. Robią w kierunku kształtowania kultury spożycia wiele – zniknęły butelki 0,33l, teraz minimum to pół litra, zawartość alkoholu z 3,5% wzrosła do przynajmniej 5%. Dla bardziej spragnionych przygotowano litrowe i półtora litrowe butelki – po co dwa razy chodzić do sklepu. Przemysł piwowarski skutecznie anulował zakaz reklamy piwa, teraz mamy marketing trafiający do każdego w grupie i z osobna. Reklama adresowana jest do twardzieli (słynny góral walczący z wilkami), do miłośników imprez (będzie się działo),  do inteligentnych (zabawa w żubra), do jeszcze inteligentniejszych (Żywiec z Fryczem, Majchrzakiem i w końcu chyba Waglewskim), do kobiet (Karmi, Ginger), do solidnych (Dębowe), do nie mających zbyt wiele wymagań, ale ceniących zaufanie (Wojak) itd. Na razie odpuszczono nieletnim.
    Ja uważam piwo za źródło „pełzającego alkoholizmu”, z którym będziemy się zmagać za lat kilka, kilkanaście. A przecież większość ciężkich przestępstw popełnianych jest pod wpływem alkoholu, alkohol jest przyczyną 12% wypadków drogowych, źródłem przemocy rodzinnej itd.
    Oczywiście nie można go całkowicie wyeliminować z życia społecznego – sam pijam czasami piwo w towarzystwie, choć preferuję wino – ale musi to być pod jakąś kontrolą. Mamy wprawdzie agencję rządową – PARPA, finansowaną z podatków od alkoholu, ale jest instytucja kanapowa, bez inicjatywy i siły sprawczej, i na pewno zbyt wielu problemów nie rozwiązuje.
  • bezpieczeństwo na drogach – choć raczej należy powiedzieć  – niebezpieczeństwo. Sytuacja się poprawia, ale w ujęciu rok do roku. W wartościach liczbowych jesteśmy na szczycie niechlubnej listy. Każdego roku ginie około czterech tysięcy ludzi na drogach, 160 tysięcy pijanych kierowców jest zatrzymywanych przez policję, a to przecież czubek góry lodowej. Mamy śmiertelność rzędu 10%, trzy razy więcej niż średnia europejska, a nasz udział w wypadkach śmiertelnych w Unii wynosi 12% (za EuroRAP) mimo, ze jesteśmy krajem średniej wielkości. Przyczyn dopatrujemy się w złym stanie dróg i pojazdów, prowadzeniu pojazdów pod wpływem alkoholu, brawurze młodych ludzi, długim czasie dotarcia pomocy.

I chyba wystarczy. Zachęcam do spisania – dla równowagi – podobnej listy naszych osiągnięć. Bo przecież takowe także mamy.

ÉCRU, możliwość różnorodności, ale ujednoliconej

Tytuł zaczerpnąłem z wywiadu w Gazecie Wrocławskiej (luty 2009) z Beatą Urbanowicz, plastykiem miejskim Wrocławia – czyli tekstu opublikowanego dosyć dawno, a dotyczącego sprawy, której początki są jeszcze dawniej, zakończenie za to, następuje teraz właśnie. Może sformułowanie „zakończenie” nie koniecznie jest prawdziwe – wprawdzie wydaje się, że rzecz się stała, i odwrotu nie ma, ale z drugiej strony, czy jest coś wiecznego i niewzruszonego…
Ale do rzeczy, a właściwie jeszcze nie tyle do rzeczy, ile do wstępnych definicji – oto przegląd naszych dywagacji „bohaterów”:

  • rynek – grecka angora, rzymskie forum, centralny plac miasta, dawniej funkcje handlowe i administracyjne, współcześnie funkcje reprezentacyjne, rozrywkowe i turystyczne,
  • écru – kolor żółtoszary, naturalny kolor płótna, niemalże brak koloru,
  • różnorodność – wielość, rozmaitość, pluralizm, w odróżnieniu od jednorodności, jednolitości,
  • ujednolicenie – jednorodności, jednolitości, unifikacja, w odróżnieniu od wielości, rozmaitości, pluralizmu,
  • markiza – daszek, zadaszenie,

Oczywiście wybraliśmy tylko te znaczenia, które dalej się przydadzą; no, bez obaw, to dalej to już teraz.
Byłem dzisiaj w wrocławskim Rynku Starego Miasta. Miejsce dla Wrocławia ważne i charakterystyczne, dawniej lokalizacja kilku księgarń, kawiarni i restauracji, drogerii, aptek, sklepików z pamiątkami i biżuterią, także zakładów fotograficznych, jakiś saloników komputerowych itp.,  teraz odnowiony, i z mocy żelaznej ręki kapitalizmu, przekształcony w centrum piwa i bankowości detalicznej.
Najpierw, co się nadało, przekształcono w restauracje, puby i kluby, a następnie banki przejęły to co zostało. Jest więc rynek centrum rozrywki, miejscem atrakcyjnym turystycznie, tutaj organizowane są imprezy, jarmarki i czasami koncerty. Jednym słowem miejsce kolorowe, tętniące życiem do późnych godzin nocnych.
W sezonie letnim przed lokalami wystawiane są ogródki, ocieniane markizami i parasolami. Nie jestem wielbicielem piwa, ale przyznaję, że w gorący letni dzień przyjemnie jest usiąść w zacienionym miejscu, chłodzić się zimnym napojem i obserwować (mówię tylko przykładowo) dziewczyny spacerujące tam i z powrotem.
Markizy i parasole, często dostarczane przez browary, są w barwach firmowych i ozdabiane znakami produktów – jednym słowem kolorowo i różnorodnie, jak to w życiu.
Tak przynajmniej do dzisiaj pamiętałem – ale gdy wszedłem na rynek, gdzie nie bywam zbyt często – coś mnie zaniepokoiło, odczułem jakiś dyskomfort czy dysonans, dopiero po dłuższej chwili zrozumiałem co się stało. WSZYSTKIE markizy i parasole są w jednym kolorze, kolorze, dla którego słowo „kolor” jest pewnym nadużyciem, a mianowicie w kolorze écru!
Przyznaję – nie wywołało to u mnie dobrych skojarzeń, nijaki kolor i to jeszcze na całym Rynku i Placu Solnym, odczułem chłodny powiew socjalistycznej urowniłowki.
Miasto laureat konkursu na stolicę kulturalną, a przecież walka o ten tytuł miała konkretne cele nie tyko prestiżowe, ale także merkantylne, popularyzację Miasta Spotkań, pokazania jego bogatej, wielowymiarowej – czyli także skierowanej dla „zwykłego człowieka”, oferty kulturalnej i rozrywkowej.
Rynek, tradycyjnie, jest miejscem w którym koncentruje się życie rozrywkowo – towarzyskie, dawna rola miejsca prowadzenia handlu została wyparta przez funkcje reprezentacyjne, rozrywkowe, często traktowany jest jak wizytówka aglomeracji. W konsekwencji oczekuje się, że miejsce to będzie atrakcyjne, zadbane, z wyraźnym charakterem, z bogatą infrastrukturą turystyczną, tętniące życiem, miejsce wydarzeń i różnorodnej aktywności. Nie muzeum, nie instytucja kultury, krawaty i białe kołnierzyki – raczej spontan, luz, wielorakość, barwność…
Wrocławski rynek taki właśnie jest, kamienice są odnowione (choć część fasad jedynie udaje daną świetność za pomocą malowanych „trójwymiarowych” zdobień elewacji, podobnie jak nawierzchnia, która jest współczesna, ale z naturalnej kostki granitowej), barwne, wszędzie restauracje, kluby, puby, ktoś gra na gitarze, gdzie indziej stoi żywa rzeźba…
Ogródki restauracyjne są praktycznie przy wszystkich lokalach – tworzą długie ciągi wokół Rynku i Placu Solnego – każdy ogródek to także markizy lub parasole. Wydawać by się mogło, że poza ogólnym walorem estetycznym oraz wymogami bezpieczeństwa, nie trzeba kwestii markiz specjalnie regulować – i tutaj popełniamy błąd. We Wrocławiu (ale w poprzednich latach także w innych miastach) władze postanowiły skodyfikować markizy i wydały odpowiednie zarządzenie, już w 2008 roku:
http://uchwaly.um.wroc.pl/uchwala.aspx?numer=4780/08
Warto przeczytać ten tekst, choćby dla takich figur retorycznych:

* kolorystyka   konstrukcji  powinna  być   dostosowana  do   koloru      pokrycia;
* konstrukcje mają być wykonane estetycznie, a duże elementy stabilizujące należy osłonić zielenią;
* parasole mają stać na jednej nodze;


Wywiad z (prawdopodobnie) inicjatorką tego pomysłu, plastykiem miejskim Wrocławia,
Beatą Urbanowicz, można przeczytać tutaj:
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35771,6278898,Wszystkie_parasole_i_markizy_w_jednym_kolorze.html

To ciekawy tekst, ze względu na argumentację. Argumenty typu: postanowiliśmy to uporządkować, albo: markizy w kolorze elewacji kamienic robiły zamieszanie, czy wreszcie: „Mogą to być odmiany ciepłej neutralnej szarości, ale w gamie jasnej. To stwarza możliwość różnorodności, ale ujednoliconej” są absolutnie (nie)przekonujące, i jakby odwrotne do tego, czego oczekiwalibyśmy od plastyka miejskiego…

I na koniec kilka zdjęć ((C) Katarzyna Małyszko) ilustrujących słuszność wprowadzenia zarządzenia – różnorodność, ale ujednolicona, choć jeszcze trochę można nad tym popracować, są jeszcze nieosłonięte elementy konstrukcji i konstrukcja w innym kolorze niż markizy…

07.07.2011 am;
 
 

  
  
 

  
    
 
  

PODSUMOWANIE ROKU 2010

Polski Paradoks: dług publiczny wynosi 777.400.000.000PLN (w zaokrągleniu na koniec 2010r.) co daje na mieszkańca 20.000PLN. Badania opini publicznej wskazują, że 50 proc.uważa rok 2010 za dobry lub bardzo dobry, 38 proc. – za ani dobry, ani zły, a tylko 14 proc. za zły lub bardzo zły – wynika z najnowszego sondażu TNS OBOP.

Przydatne tagi:
afera hazardowa, tragedia smoleńska, zamach smoleński, Kaczyński na Wawelu, krzyż smoleński, mgła, wybory prezydenckie, wybory samorządowe, agent Tomek, nowy rozkład PKP, doktor G. c.d., opieka zdrowotna, światowy ranking uczelni, autostrady (na Euro 2012), drogi ekspresowe, obwodnice, ZUS, OFE, ABW, CBA, BOR, wywiad i kontrwywiad, emigracja, budownictwo mieszkaniowe, tanie leki, innowacyjna gospodarka, intensywne opady śniegu, intensywne opady deszczu, grad, powodzie, podtopienia, dynamiczny wzrost dysproporcji wynagrodzeń, itd, itp (jak śpiewał ktoś tam).

2011.01.04

Prawdziwa cnota krytyk się nie boi (czy kto pamięta skąd to…)

Dobra, wystarczy, poddaję się!
Tysiące listów, telefonów, komentarzy… Wszystko napastliwe lub przepełnione „fałszywą troską”, niektóre obłudne, inne wulgarne, jeszcze inne w stylu macierzyńskim – te chyba są najgorsze! I wszystko na jeden temat, z jedną – natrętną, wyjawianą wprost lub w sposób orężny, zakamuflowany, czasami nieśmiało, kiedy indziej prosto w twarz – jak cios Gołoty (niby silny ale jakby słaby) – sugestią.
Nie wytrzymuję już tej presji, na nic rozluźniające masaże stóp, telewizja nie daje ukojenia, książki odrzucają, o seksie nie wspomniawszy. Jednym słowem ruina człowieka – muszę się ratować nim będzie zbyt późno.
A więc poddaję się, nie będzie długich, nudnych tekstów, których nikt nie czyta, a które swymi, czasem intrygującymi, tytułami lub rozdziałami przyciągają uwagę, uwagę, która wskutek rozwlekłości tekstu nie do akceptowania przez współczesnego, nowoczesnego człowieka, wychowanego na jinglach informacyjnych jedynie i nagłówkach, tego człowieka, który ochoczo i z satysfakcja buduje statystykę czytelnictwo książek na poziomie jednej na dziesięć lat, uwagę, jeszcze raz powtórzę, która zaspokojona z powyższych powodów być nie może.
Teraz nastąpi epoka skrótu myślowego, jednozdaniowej riposty, a przy okazji może i częstotliwość wpisów na tym zyska…
Czy zyska popularność niniejszego blogu – to już inna sprawa.

L to poświęcam

11.09.2010 (c) am

WSPÓŁCZESNA DEMOKRACJA – CZY LECI Z NAMI PILOT

DEFINICJE
Demokracja (gr. δημοκρατία demokratia „rządy ludu”, od wyrazów δῆμος demos „lud” + κρατέω krateo „rządzę”)[wiki]. Ustrój polityczny w którym władzę ustanawia większość obywateli – bezpośrednio lub pośrednio.
Ustrój polityczny – struktura organizacyjna, kompetencje i określone prawem wzajemne zależności organów państwa.[wiki]
Państwopolityczna, suwerenna, terytorialna i obligatoryjna organizacja społeczeństwa. Organizuje i koordynuje prace dużych grup społecznych.[wiki]

CZEMU TO MA SŁUŻYĆ?
Niewątpliwie wszelka forma organizacji społecznej wywodzi się z stadnego charakteru rasy ludzkiej.
Musimy zdawać sobie sprawę, że funkcjonujemy w specyficznej organizacji zwanej demokracją. Powszechnie (choć słychać coraz więcej zastrzeżeń) uważa się, ze współczesna demokracja – partyjna – stanowi nowoczesną i efektywną formę realizacji idei państwa (choć raczej powinno się, choćby dla zachowania pozorów, mówić o idei społeczeństwa) demokratycznego.
Na papierze to nawet dobrze wygląda, jednak praktyka nie koniecznie jest tak wspaniała – aby zrozumieć słabość współczesnych systemów demokratycznych, należy zająć się innym aspektem demokracji niż instytucje państwa (trójpodział władzy, prawa obywatelskie itp.), które wydają się odpowiadać zarówno paradygmatom jak i praktyce organizacji demokratycznej. Należy skoncentrować się na czynniku LUDZKIM. Wszystkie instytucje państwa demokratycznego zbudowane są nie z abstrakcyjnych regulacji prawnych, ale z konkretnych ludzi. To ich – tych właśnie ludzi – sposób wypełniania obowiązków decyduje o jakości tych instytucji, o tym, czy realizują one swoje zadania, czy są sprawne czy nie, a w także, czy nie mamy do czynienia z patologiami – działaniem na szkodę społeczeństwa lub realizacją prywatnych interesów, zwaną pieszczotliwie „kręceniem lodów”.
I tutaj, obserwując polską rzeczywistość, widzimy, że prawie nic nie działa tak jak powinno. Część instytucji działa po prostu źle (służba zdrowia, wymiar sprawiedliwości, opieka społeczna) inne są organizacyjnie niesprawne i nie efektywne (zarząd autostrad, ministerstwo edukacji – patrz matury, PKP i wiele innych), jeszcze inne służą grupom interesów, w tym poszczególnym partiom (media publiczne). Są także instytucje, w których uprawiany jest biznes prywatny za pieniądze obywateli (wszyscy wiedzą o co chodzi, ale sza bo można trafić do sądu…).
Dlaczego tak jest – ano dlatego, że pracują tam ludzie NIEODPOWIEDNI. To oczywiście stwierdzenie mało odkrywcze i banalne, nie warte szerszej dyskusji – zastanowić się należy dlaczego są nieodpowiedni, i dlaczego, mimo że wiemy iż są nieodpowiedni – wciąż są nieodpowiedni.
Powierzchowna tylko analiza obnaża słabość mechanizmów kształtowania kadr. A jak kadry są kształtowane? – niezależnie od rodzaju instytucji, mechanizmów naboru (wybory powszechne, konkursy, wybory korporacyjne, powołania czy zwykłe zatrudnienie) zawsze w tle czai się PARTIA. Piszę z dużej litery aby podkreślić, że nie myślę o jakiejś konkretnej partii – mam na myśli partię – abstrakt, element ustroju demokratycznego.

Partia jest przy tym graczem uprzywilejowanym – czy uzasadnienie? – i na dodatek graczem, którego reguły demokratyczne nie specjalnie obowiązują.

PARLAMENT
Podstawą demokracji jest powszechnie dostępny wybór przedstawicieli do parlamentu – pośrednie sprawowanie władzy. To jednak partie a nie obywatele mają praktyczny monopol w kształtowaniu parlamentu, najważniejszej instytucji państwa (poprzez STANOWIENIE PRAWA) oddziałującej bezpośrednio i pośrednio na warunki w jakich żyjemy.
Partie mają delegację ustawową do tworzenia list wyborczych, a w polskiej odmianie demokracji, także do swobodnego manipulowania, których kandydatów, niezależnie od personalnych preferencji wyborców, delegują do parlamentu. My mamy wrażenie, że głosujemy na osobę, w rzeczywistości dajemy jedynie punkty partii do wyliczenia przyznanych mandatów.
Istnieje wprawdzie instytucja wyborczych komitetów obywatelskich, jednak brak wsparcia finansowego i bardzo wysoki próg poparcia eliminuje tę formę wyłaniania kandydatów.
Nie ma więc wątpliwości, że partie określają kształt personalny parlamentu, a obywatel składa tylko legitymizujący podpis raz na cztery lata – w podziękowaniu mówi mu się spadaj…
Mając parlament można zrobić wszystko, kwestia sejmowej arytmetyki – i zrobić wszystko nie oglądając się na wyborców, dobro państwa czy inne wzniosłe cele. Oczywiście można także „czynić dobro”, ale to, co robi sejm, nie zależy od tych, którzy są podmiotem demokracji (nas wszystkich, którzy ten sejm, w nadziei, że w naszym imieniu i dla naszego dobra, wybraliśmy).
Od czego więc aktywność parlamentu zależy? Właściwie lepiej zapytać – od kogo to zależy? Prawie wszyscy parlamentarzyści ZAWDZIĘCZAJĄ wybór nie wyborcom, ale liderom partyjnym, którzy umieścili ich na liście, a potem jeszcze w ramach przyznanych mandatów – wskazali. Słowo WDZIĘCZNOŚĆ jest tu kluczowe – w ramach spłaty długu parlamentarzyści muszą (a często pewnie chcą) realizować politykę partii.

Można zapytać – ale o co chodzi, w końcu wyborcy swoimi głosami wskazują, jakiej polityki oczekują, więc partia zwycięska ma mandat do przekuwania swoich obietnic w czyny. I tutaj dochodzimy do CLUE mojego wywodu. W momencie zamknięcia wyborów partie mające parlamentarzystów uzyskują PEŁNĄ AUTONOMIĘ i niezależność od wyborców i tylko one przez najbliższe lata będą kształtować naszą rzeczywistość.
Warto więc zastanowić się, czy instytucja, w której rękach, poprzez grono wdzięcznych, leży nasz los i kształt państwa, będzie wypełniać obietnice wyborcze, czy istniej jakaś siła, która może do tego zmusić i czy istnieje jakiś związek pomiędzy poglądami szeregowych członków partii (dla których właśnie program partii był motywem do wstąpienia) a poczynaniami władz partii. Inaczej mówiąc, czy partia jest demokratyczna, a jeśli jednak nie jest demokratyczna, to cały system można dalej nazywać demokratycznym?
Aby dać odpowiedź na tak postawione pytanie, należy przeczytać ustawę o partiach a także przeanalizować praktyczne funkcjonowanie struktur partyjnych. Nie rozwodząc się nadmiernie, śmiało postawić można tezę – partia to jej władze. Władze centralne i na wszystkich szczeblach. Na ogół wywodzące się z establishmentu partii, złożone z ludzi znających się osobiście, często związanych biografią czy interesami. To oni tak naprawdę decydują o wszystkim co w partii się dzieje. I ani statut, ani ustawa o partiach zmienić tego nie może. Szeregowy członek partii ma szansę na karierę partyjną tylko przy aprobacie władz.
A to oznacza, że stosunkowo wąskie grono, zgrane i zaufane, o którym na pewno nie można powiedzieć, iż jest CIAŁEM DEMOKRATYCZNYM – CZYLI PODLEGAJĄCYM SPOŁECZNEJ KONTROLI, poprzez wdzięcznych parlamentarzystów, może, za pomocą ustaw i innych aktów (nie to co myślisz) zrobić każdą niedemokratyczną zmianę prawną (włącznie ze zmianą konstytucji). W skrajnym przypadku w demokratycznym państwie, demokratycznie zmieniając konstytucję można zaprowadzić dyktaturę.
Dlaczego tak się nie dzieje? Może nikt jeszcze na to nie wpadł (oj, wpadli…). Może wystarczy, że można „kręcić lody”. A może jednak działa strach przed „gniewem ludu”?
(Oczywiście powyższe nie powinno być kojarzone z „Rok 1984” Georga Orwella, taka sugestia jest nieuzasadniona i nieuprawnienie daleko posunięta – nie pochylamy się nad ustrojem totalitarnym, raczej martwimy się stanem współczesnej demokracji.)

RZĄD

Zwycięska partia (lub ich koalicja) powołuje rząd – „organ kolegialny władzy wykonawczej w większości krajów, w których funkcjonuje parlamentarno-gabinetowy system polityczny” [wiki]. Rząd – sprawujący bezpośrednio władzę na co dzień i wdrażający w życie prawo stanowione przez parlament – to drugi co do ważności – po parlamencie – organ państwa demokratycznego. A że jest organem wykonawczym, wyposażony jest w rozległe instrumenty i prerogatywy do kontroli KAŻDEGO aspektu życia społecznego. Rząd także jest WDZIĘCZNY – o jego składzie decydują władze partii zwycięskiej w wyborach. Kontrolę na rządem sprawuje parlament, jak pamiętamy WDZIĘCZNY. Powstaje atrakcyjny trójkąt WŁADZE PARTII-PARLAMENT-RZĄD-WŁADZE PARTII. Czy gdzieś jest tu wyborca?

KADRY URZĘDNICZE
„Zbrojnym ramieniem” władzy jest kadra urzędnicza – masa ludzi zajmujących się milionami szczegółowych zadań administracji. Jak na wstępie wspomniałem, chcę wykazać, że jeśli jakość sprawowania władzy, a właściwie skuteczność demokracji, zależy od ludzi w to zaangażowanych – kadry urzędniczej – to w „krajach partyjnych” kadry kształtowane są tak, aby podlegały „dyscyplinie partyjnej”. Państwo (a samorząd także) jest dysponentem setek tysięcy etatów, obsadzając je decyduje o kształcie, kompetencjach i priorytetach kadry. I nie musi to mieć wiele wspólnego ze sprawną realizacją programu wyborczego który zapewnił zwycięstwo. Upartyjnienie kadr sięga najniższego szczebla władzy, a związki partyjne skutkują decyzjami administracji.

PODSUMOWANIE
Wiele krajów demokratycznych dawno dostrzegło powyższe problemy – określa się urzędy i stanowiska jako polityczne lub nie i zależnie od tego ustala się zasady powoływania, wyboru i odpowiedzialności. Kadra etatowych urzędników ma gwarancje  zapewniające stabilność i niezależność od koniunktur politycznych. Dąży się do transparentności działania, wyraźnie zdefiniowanej granicy między administracją (etatowym aparatem wykonawczym, gdzie jedynym kryterium jest kompetencja i oddanie służbie publicznej) a stanowiskami politycznymi, związanymi z wykonywaniem władzy przez zwycięską partię. Także ordynacje wyborcze są tak konstruowane, aby decydował głos wyborcy, a nie partykularyzm partyjny. Nie bez znaczenia jest także TRADYCJA DEMOKRATYCZNA, która w kraju będącym 123 lata pod zaborami i 60 lat w komunizmie nie miała okazji się ukształtować. Nigdzie nie jest idealnie – ale liczy się jak blisko jest tego ideału, ważne jest także nieustanne dążenie do ulepszenia systemu. Procesy społeczne i polityczne są dynamiczne i akt nadzoru musi być permanentny.
W Polsce głód władzy i pieniądza wciąż stoi na przeszkodzie w zmianie praktyki w tym zakresie. Brak także poczucia odpowiedzialności przed wyborcami, czego nie da się wymusić narzędziami prawnymi – raczej należy to do kultury politycznej, które to pojęcie jedynie z książek jest nam znane.
Wydaje się, że może warto podjąć dyskusję o szukaniu nowej formuły demokracji, takiej która pozwoli uniknąć monopolistycznej pozycji partii politycznych, swoistych pośredników, których rola pośredników na rzecz form bardziej bezpośrednich. Wcześniej wydawało się to nie możliwe, brak było innych efektywnych narzędzi do organizacji obywateli wokół idei – jednak medialna rewolucja ostatnich lat, szczególnie powszechna dostępność niezależnego, demokratycznego medium, jakim jest Internet, pozwala snuć wizje demokracji, w której przeciwwagą dla partii będą luźno zorganizowani, skupieni nieformalnie wokół idei obywatele, a przedstawiciele w organach władzy będą mieli silne związki z obywatelami a nie strukturami partyjnymi. Należy także oczekiwać zmiany sposobu wykonywania mandatów, w chwili obecnej wyposażonych w wiele przywilejów i immunitetów, dających poczucie bezkarności i nieuzasadnionego wywyższenia.
Oczywiście taka wizja może mieć szanse spełnienia jedynie wtedy, gdy świadomość społeczeństwa i jego zaangażowanie w kształtowanie świata, w którym żyjemy osiągnie poziom umożliwiający odbudowę państwa obywatelskiego. Niestety – na razie w Polsce do tego daleko, a funkcjonujący system konserwuje sam siebie.

Maj 2010, am