Gówniana (psia) historia.

Dzisiaj po raz kolejny wlazłem w psie gówno. Możecie sobie pomyśleć – trzeba było uważać, a że to  – jak napisano – nie po raz pierwszy, to może oznaczać, iż ofiara owego wleźnięcia w gówno jest ofiarą w ogóle, a nie tylko w tej smrodliwej kwestii. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom. Bohater tej historii nie odbiega niczym od przeciętnej, zarówno w sensie fizycznym jak i psychicznym – daje i dawał sobie radę w szkołach i pracy, ma rodzinę, dzieci ( o czym za chwilę), samochód oraz telewizor i kapcie. Więcej –  katastrofa wydarzyła się MIMO zachowania szczególnej uwagi, zastosowania technik i wypracowanych metod unikania nieszczęścia. Rzec by można sarkastycznie, że gdybym był saperem, wlazłbym na pierwszą napotkaną minę lądową.
Ale zacznijmy od początku, bo dla czytelnika nie jest pewnie jasne, dlaczego narażony jestem na wdepnięcia, jakie to okoliczności powodują, że w ogóle mam okazję wdeptać – okazję w końcu w normalnych warunkach nie tak częstą, mimo znacznej ilości psów na uwięzi i kilku luzem, jakie krążą po okolicy.
Wiele lat temu jeździłem do Berlina Zachodniego – co wskazuje, że dawno to było – i tam zrobiła na mnie wrażenie ilość psich odchodów na chodnikach; zresztą sami Niemcy chyba coś zauważyli, bo podjęto akcję społeczną mającą na celu zachęcić do zbierania kupek przez właścicieli piesków – jak można się domyśleć, akcję przyjętą z rezerwą i nie znajdującą większego oddźwięku. Nowe podejście do eksterminacji ekskrementów propagowane było między innymi dowcipnymi, czarno-białymi plakatami pokazującymi dużą kupę kup.
Mamy tu kilka trawników i dwa nieużytki, chętnie przez sprawców mych nieszczęść nawiedzane. Rzecz w tym, że i ja poniekąd jestem psa właścicielem – a dokładniej jest nim moja nieletnia córka, co sprowadza się do tego, iż ostatni, wieczorny spacer do mnie należy. Tak więc okazje do wtargnięć na „pola minowe” zdarzają się często, bo przedmiotem późnych peregrynacji są wspomniane wyżej zielone obszary.
Po kilku pierwszych, jakże niemile zaskakujących incydentach, gdy dopiero zdejmując buty uderzał w nozdrza charakterystyczny  zapaszek, zacząłem mieć się na baczności. Jednak nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów – wprawdzie już przed schodami wejściowymi dokonywałem inspekcji obuwia, co mogło uchronić przed „roznoszeniem zarazy” po klatce schodowej, ale samego zjawiska nie eliminowało  – i nie pozostało nic innego jak przygotowanie specjalnego patyczka do czyszczenia protektora podeszwy (wciąż jeszcze głębokiego i bogatego w meandry, tak lubiące  zapychać się czym popadnie), czyszczenia niezbędnego, bo nie ma takiej trawy, którą można by uparte gówienko skutecznie  wyszczotkować.
Zaniepokojony nie tylko oporem materii, a wręcz fatalizmem całej sytuacji i brakiem racjonalnego wytłumaczenia (rozmowy z innymi wyprowadzaczami nie pozostawiły złudzeń co do wyjątkowości mojego przypadku) sięgnąłem po wykładnie metafizyczne. Wróżka Atis w swym senniku pociesza: „Gówno 66 / 23 – Bez wątpienia wygrasz!!!”, niestety TOTOLOTEK nie dał się przekonać; Największy Polski Serwis Myślowy ma inną propozycję  „Jeżeli już wdepniesz w gówno, to wykorzystaj to jako okazję, żeby się nauczyć dobrze czyścić buty”, propozycję tyleż rozsądną co mało oryginalną i w mej sprawie niewiele wnoszącą – umiejętność ową skutecznie już posiadłem. Kwerenda przyniosła i inne wyniki, sprowadzające się głównie do kolekcji niezbyt wybrednych parodii, sentencji w klimacie różnych religii (trzeba przyznać, że każdej się dostało, a nawet ateistom, co dobrze świadczy o bezstronności autorów):
Taoizm – Zdarza się wdepnąć w gówno
Konfucjanizm – Konfucjusz powiada: „zdarza się wdepnąć w gówno”
Islam – Jeśli wdepnie się w gówno to jest to wola Allacha
Buddyzm – Jeśli wdepnie się w gówno, to nie jest to gówno
Katolicyzm – Wdeptujesz w gówno, bo jesteś grzeszny
Kalwinizm – Wdeptujesz w gówno, bo się opieprzasz
i dalej w tym stylu [http://humor.moje.pl oraz wiele innych]
I co wy na to? Może i zgrabne co niektóre, ale czy coś z nich dla mnie wynika? Cóż, także ezoteryka pozostawia mnie wobec  egzystencjalnego dylematu, bez – jak zaradzić tej mizerii – odpowiedzi…

A jednak, nie wiedzieć czemu, czy to wskutek naturalnej fluktuacji zdarzeń, czy jednak za przyczyną poczynionych działań – choć nie jestem w stanie powiedzieć, które to działanie by było (może wszystkie się skumulowały) przerwałem czarna serię mych, tak osobistych i intymnych przypadków. Napisałem „przerwałem” ale to nie do końca jest prawda, jedynie skrót myślowy. Nie tyle ja ją przerwałem, ile przerwała się sama. Mimo codziennych nadarzających się okazji, mimo pewnego, nonszalanckiego wreszcie, stosunku do reguł bezpieczeństwa – podeszwy w najgorszym wypadku niosły glinę lub spadłe liście.
Podchodziłem do sprawy z niedowierzaniem – jednak fakty były niepodważalne. Uznałem, że jedyne rozsądne, aczkolwiek nie łatwe do zaakceptowania, wytłumaczenie jest takie, iż podjąwszy intelektualną próbę zmierzenia się z okrutnie doświadczającym fatum – odczarowałem je, oduroczyłem, pozbawiłem mocy sprawczej i zamknąłem z dala od obuwia spacerowego pod kloszem zawiłej retoryki.
Jakżeż byłem naiwny.

Dodaj komentarz

Możesz użyć HTML:
<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>