Kategoria : SOCIAL

Walk around the Maślice

Polska Euro 2012 żyje, Wrocław Euro 2012 żyje, Maślice Euro 2012 żyją… ale nie do końca.
Boże Ciało, 07.06.2012r. Korzystając z dobrej pogody wybieramy się na spacer rowerowy na (do?) Maślice, dzielnicy Wrocławia, w której znajduje się nowy stadion na Euro 2012. Cała dzielnica zdominowana jest igrzyskami, już startując trafiamy na „miasteczko kibica” zorganizowany na terenie ośrodka sportowego przy ul. Metalowców. Kryje się za tym znana marka piwa, które (piwo w ogóle) podobnie jak znany słodki napój gazowany, jest synonimem sportowego i zdrowego stylu życia. W końcu sport to emocje, a produkty owe, poprzez alkohol lub, obietnicę jedynie, popularnego alkaloidu (o czym nie wszyscy wiedzą i podlegają byc może synromowi placebo) emocje jeszcze rozbudzają.
Zatrzymujemy się na tylko na chwilę, aby zza płotu udokumentować to dziwaczne obozowisko,





następnie mijamy nowy stadion piłkarski na Maślicach i uwieczniamy słynną dziurę Solorza

i tajemnicze przejście dla pieszych z nikąd do nikąd (oczywiście wiemy, ze to chodzi o kolejny ogródek piwny, zwany strefą kibica)

i już bez przystanku  kierujemy się dalej – gdzie łąki i pola.

Plan zakłada, że dojedziemy do dawnego, obecnie nie czynnego i rekultywoanego, wysypiska śmieci a stamtąd wrócimy inną drogą. Jednak stało się trochę inaczej – do wysypiska nie dojechaliśmy, wróciliśmy tą samą drogą a i tak jesteśmy bardzo zadowoleni.
Najpierw spotkaliśmy pasterza owiec, widok raczej nie codzienny. Twierdzi, że ma lat dziewięćdziesiąt, sam owce hoduje w ilości – teraz – kilkudziesięciu, a było ich pięćset. Do pomocy są dwa wierne psy – w zaganianiu samouki, czego jednak naocznie stwierdzić nie mogliśmy, bo stado poruszało się karnie bez niczyjej pomocy. Nasz rozmówca – nizinny baca – wyjaśnił także, że kask na głowie to nie wymóg BHP, ale śreodek leczniczy na uciążliwe bóle. Chłodząc głowę (a nie jak myślałem, ją ogrzewając) bóle owe uśmierza.
Ale to spotkań po drodze nie koniec, niealeko dalej grupa entuzjastów modelarstwa lotniczego oblatywała swe maszyny. Wywołało to u mnie wspomnienia – sam w wieku szkolnym, za czasów gdy Aeroklub Polski był dofinsowywany (a może w całości finansowany) przez resort obrony, więc działał prężnie i szeroko, a przy tym był dla miośników lotnictwa tani, uczęszczałem do sekcji modelirstwa lotniczego. Zatrzymaliśmy się, aby porozmawiać i zrobić kolejne kilka zdjęć. Czas płynął szybko, i w końcu trzeba było wracać, zmierzonego celu nie osiągnąwszy. Ale cóż warte nieczynne, rekultywowane wysypisko wobec spotkań w drodze z ludźmi ciekawymi…

Turpizm Polski

Turpizm (łac. turpis = brzydki) – w literaturze zabieg polegający na wprowadzeniu do utworu elementów brzydoty w celu wywołania szoku estetycznego. Tendencja występująca w niektórych kierunkach poetyckich 2. połowy XX wieku, której cechą jest antyestetyzm i swoisty kult brzydoty. [Wikipedia]

Pojęcie turpizmu pojawia się w drugiej połowie XX wieku – nie oznacza to jednak, że wcześniej nie było dzieł i twórców, których zaliczylibyśmy do tego kierunku artystycznego. Nie stanowiło to odrębnego nurtu artystycznego – były to raczej realistyczne (mniej lub więcej) przedstawienia brzydoty występującej w życiu społecznym (brzydota chorych, ulicznej prostytucji, żebraków…), a także zjawisk społeczno – kulturowych (brzydota demonów, wiedźm, morskich potworów…). Istniał ogólny kanon – dobro jest ładne, zło brzydkie – to prosta filozofia, wywodząca się z uproszczonego doświadczenia rzeczywistości. Oczywiście praktyka nie do końca była tak jednoznaczna, historia pełna jest pięknych zbrodniarzy i brzydkich altruistów…

Tytuł artykułu jest trochę przewrotny, o turpizmie – kierunku artystycznym – mówić możemy od momentu, gdy został wyartykułowany jako samodzielna forma estetyki; wcześniejsze przedstawienia brzydoty wyglądały jak turpizm, ale z braku zaplecza ideologicznego i intencji – turpizmem nie były.

Stąd odniesienie do Mieszka to jedynie figura retoryczna, mająca podkreślić pewne tezy, które postawimy tutaj później.

Turpizm Polski – czy istnieje coś takiego, a jeśli tak, czy jest na tyle interesującym zjawiskiem, aby się nad nim pochylić?

Do popełnienia niniejszego tekstu skłoniły mnie wieloletnie obserwacje pewnych zachowań społecznych Polaków, które – co dopiero niedawno zrozumiałem – określić możemy, a wręcz musimy Polskim Turpizmem. O ile cytowana definicja koncentruje się na literaturze, to należy uznać ją za zawężającą – nurt ma silną reprezentację w sztukach plastycznych, fotografii a współcześnie powraca w nowych formach artystycznej ekspresji jak performance, instalacja, prowokacja, kreacja…

Turpizm Polski koncentruje się szczególnie na tych ostatnich formach artystycznych, i to od czasów, kiedy słowo performance nie istniało w polskim słowniku sztuki.

Pierwsza, nie świadoma jeszcze powagi tematu refleksja, jaką w tej materii poczyniłem, pochodzi z 2010 roku:

http://gall-blogonim.blog.onet.pl/2010/03/29/impresja-wiosenna/

i zainspirowana potencjałem „fotograficznym” zjawiska, jakim było stopnienie śniegów i odsłonięcie tego, co ukrywało się pod nim.

Minęło kilka lat świadomej już obserwacji, także porównań z innymi nacjami (Niemcy, Czesi, Anglicy, Litwini, Grecy) – z nastaniem kolejnej wiosny uznałem, że przemyślenia i obserwacje powinny zostać wyartykułowane.

Tak więc zdefiniujmy, czymże ów Turpizm Polski jest:

„Nurt artystyczny, niezwykle popularny w Polsce, uprawiany na masowa skalę od lat pięćdziesiątych (wcześniej także obecny, ale nie tak masowy) XX wieku, wciąż dynamicznie się rozwijający – apogeum przypada na przełom XX- XXI wieku. Technikę twórczą można określić jako „reality creating”, to rozwinięcie performance, instalacji czy innych form wychodzących poza ramy obrazu, z galerii i próbujących wniknąć w rzeczywistość widza, który staje się UCZESTNIKIEM. hasłem artystycznym jest klasyczne hasło turpizmu – „brzydkie jest piękne” – traktowane w ekstremalny z jednej strony i jednocześnie zharmonizowany sposób.”

Jakie są więc różnice naszego turpizmu i klasycznego. Po pierwsze to nurt masowy, po drugie spontaniczny, czyli nie wymagający od artysty świadomości iż jego akt twórczy jest aktem twórczym, a w szczególności iż jest turpistyczny, a po trzecie akty twórcze odbywają się każdej chwili, w każdym miejscu, zmieniając otaczający nas świat.

W naszym turpizmie koncentrujemy się na brudzie i śmieciach. Brud jest piękny, śmieci dziełami sztuki. Zaśmiecanie otaczającego nas świata jest jego ozdabianiem. Pewne, wątłe głosy krytyki sugerujące, że ładniej jest gdy czysto, a śmieci trafiają do odpowiednich pojemników a nie na łąkę, do lasu czy skraj drogi, odrzucane są stanowczo i marginalizowane. Jednym słowem, dzięki Turpizmowi Polskiemu, Polska jak długa i szeroka brudem stoi. Ma to także wymiar ekonomiczny, a jak wiemy, wszystko jest ekonomią – nie zapełniając pojemników i kontenerów na śmieci ograniczamy częstotliwość ich wywozu (oszczędność paliwa), zmniejszamy wolumen odpadów (mniejsze wysypiska, mniej do segregacji i recyklingu), niższe zatrudnienie w branży (ludzie mają więcej czasu na odpoczynek i kulturę), a także, angażując w proces utylizacji siły natury, żyjemy z nią harmonijniej.

Wielokrotnie podejmowano próby wyjaśnienia polskiego fenomenu – w ujęciu historycznym, 123 lata zaborów – dziadostwo i brud były formą narodowego protestu i oporu, za realnego socjalizmu nic nie było nasze, więc nie warto było dbać o estetykę itp. W ujęciu antropologicznym to efekt chłopskiej genezy społeczeństwa, ponoć chłop rzucał odpadkami za próg (inwentarz już się tym zajął). Analiza współczesności wskazuje na marginalizującą się rolę rodziny i szkoły w kształtowaniu młodzieży, brak zainteresowania systemowego budowaniem „modelu obywatela” i jego propagowaniem, ogólny upadek wartości, dziadostwo intelektualne w mediach totalnych (może lepiej powiedzieć totalitarnych), zdegenerowany model ekonomiczny, sprowadzający człowieka do roli PRZEDMIOTU wysokokapitałowego obrotu gospodarczego i politycznego. Pewnie to wszystko jest przyczynkiem do poznania zjawiska, i nie ma chyba jednej, kompletnej odpowiedzi.

I już na koniec – ktoś może mi zarzucić, ze opisuję zjawisko znane także gdzie indziej, choćby w Grecji, jako coś specyficznie polskiego… to prawda – Grecja jest brudna – ale czy my chcemy być Grecją?

Walk around the Old Market

Jakiś czas temu pisałem o dbałości władz miasta (Wrocław) o estetykę Starego Rynku i okolic:
http://gall-blogonim.blog.onet.pl/CRU-mozliwosc-roznorodnosci-al,2,ID430513441,DA2011-07-07,n
Plastyk miejski opracował regulamin dla ogródków przy restauracjach, który unifikował kolor i estetykę przykryć ogródków restauracyjnych. Mnie ta idea nie przekonała, wolałbym, aby plastyk miejski zajął się PRAWDZIWYMI problemami z wyglądem miasta. Pomijając bród (walające się puszki i butelki po piwie, po wódce, papiery i worki), fatalny wygląd ulic i chodników (to akurat nie działka plastyka, ale na plastykę miasta rzutuje), zaniedbane elewacje i podwórka, chaos urbanistyczny (Helios, Europeum, parking na Kazimierza Wielkiego), mamy do czynienia ze śmietnikiem nośników reklamowych.
Rok lub dwa temu, po fali protestów, zmieniono przepisy dotyczące możliwości wieszania banerów gigantów na elewacjach budynków. Jak to u nas bywa, miało być lepiej, a wyszło jak zawsze [gorzej]. Mamy do czynienia z eksplozją reklam wielkoformatowych, zakrywających całe lub duże fragmenty budynków. Gigantyczne, krzykliwe, dominują swoje otoczenie, niszcząc dotychczasową kompozycję, perspektywę, klimat architektoniczny. Aby nie było krzyku – „ZYSKI Z REKLAMY ZOSTANĄ PRZEZNACZONE NA REMONT KAMIENICY”. Cel szlachetny, ale środki nieciekawe.
Zdjęcia są efektem krótkiego spaceru kilkoma ulicami w ścisłym centrum Wrocławia (Legnicka, pl. Jana Pawła II, Ruska, Kazimierza Wielkiego, Rynek). Nie był to spacer tendencyjny, po prostu przeszedłem popularnymi ciągami komunikacyjnymi. Oceńcie sami, czy podoba się wam takie miasto.
PS. to tylko mega-banery – mniejsze tablice reklamowe, słupy, wyklejki itp, to oddzielne zagadnienie.































Walk around the tower

Wrocław został tragicznie doświadczony zniszczeniami Drugiej Wojny Światowej. Odbudowa nie była dla komunistycznych władz priorytetem – miasto „niemieckie”, a tu przecież Warszawa… Odbudowa była chaotyczna i niedbale planowana. Zmarnowano unikalną możliwość odbudowy miasta z przyszłościową, z całościową koncepcją. Plac Społeczny, straszne osiedla z wielkiej płyty (gdzie problem nie był tylko w prefabrykacji, ale w niskim standardzie i marności urbanistycznej), degrengolada komunikacyjna – szczególnie w infrastrukturze drogowej. Odcinek ul. Powstańców Śląskich od ul. Piłsudskiego (d. ul. Świerczewskiego) do ul. Wielkiej był gruzowiskiem po obu stronach do lat osiemdziesiątych, kiedy wybudowano po lewej stronie „Galeriowce”, a po prawej Hotel Wrocław i jeden biurowiec. A było to miejsce idealne na budowę dzielnicy biurowej – City z prawdziwego zdarzenia. Szeroka arteria blisko centrum, duże wolne działki po obu stronach – lokalizacja wymarzona, ale nie na wyobraźnię socjalistyczną.
Tak więc w ustrój demokratyczny miasto (nie tylko Wrocław przecież) weszło z balastem – wciąż jeszcze obecnym, szczególnie w śródmieściu – zdewastowanej substancji przedwojennej, i z balastem socjalistycznej urbanistyki powojennej. Niestety ostatnie dwadzieścia lat nie napawają optymizmem.
Zupełnie nie widać jakiejkolwiek koncepcji urbanistycznej, panuje żywioł, przypadkowość, dominują inwestycje biznesowe, substancja komunalna niszczeje (kamienice nie remontowane od wojny, ogrzewane piecami węglowymi, toalety na półpiętrach). Widać, że miasto zachłysnęło się perspektywami biznesowymi, zupełnie nad nimi nie panując, wymiar ogólnospołeczny miasta, decydujący o jakości życia (godziwe komunalne zasoby mieszkaniowe, żłobki, przedszkola, szkoły, parki, place zabaw, komunikacja, drogi, parkingi i tysiące imponderabiliów), gdzieś zupełnie umknął; może dlatego, ze to takie męczące, niewdzięczne, nie oprawione biznesowymi kolacjami, tak długoletnie i takie prymitywne.
W efekcie Wrocław jest przedstawicielem urbanistycznego chaosu ostatnich dwóch dekad, mamy takie „perełki” jak parking przy Kazimierza Wielkiego, Hotel Europeum, Kino Helios. Oczywiście są także – i to nie mało – obiekty ciekawe, dobrze wkomponowane w otoczenie, choćby w okolicach Rynku można takie znaleźć. Niestety sam Rynek, odnowiony dosyć pieczołowicie (ale bez przesady, wiele „zabytkowych” kamienic ma tylko wymalowane fasady, i niewiele z oryginałem wspólnego), pozbawiony został wszelkich, poza piwno-kulinarnymi, przejawów życia. Zniknęły sklepy, księgarnie, usługi – czyli to, co dla runku etymologicznie jest typowe.
Ostatnią (?) wielką inwestycją jest najwyższy w Polsce kompleks biurowo-mieszkalny, Sky Tower. Zlokalizowany w miejscu dawnego biurowca „Poltegor”, u zbiegu ulic Powstańców Śląskich i Wielkiej. Pomysł powstał w szczycie koniunktury w nieruchomościach, tuz przed pęknięciem bańki kredytowej i globalnym kryzysem. Inwestycja była wstrzymana aby w końcu w zmienionej – odchudzonej formie architektonicznej – doczekać się realizacji.
Obiekty architektoniczne nie są tworami wyizolowanymi – wręcz przeciwnie, oddziałują na otoczenie (bliskie i dalekie), a otoczenie oddziałuje na nie. Ważne jest, aby te oddziaływania były zharmonizowane i tworzyły nową – pozytywną – wartość.
Chłodna, pochmurna niedziela pierwszego kwietnia zachęca do spacerów (i to jest mój żart primaaprilisowy), więc wybrałem się na obchód wokół Sky Tower, z aparatem i postanowieniem uwiecznienia, jak ten obiekt komponuje się z najbliższym otoczeniem. Nie komentuję – niech każdy sam oceni, nie opisuję także lokalizacji z których pochodzą zdjęcia – to dla widza ode mnie zagadka.

  
 
 
 

 

  
  

 
 
  

 
 
 
 
 
 
  

 
 

  

 
 
  

 
  dla odmiany – „Galeriowiec”

  

 
 
 
  

 
 
  

 
 
 
 
  

 
 
 
 
 
  
A jeśli komuś nie podoba się dystorsja – pretensje proszę do Pentaksa.

DSAFiTA — „FOTOGRAFIE NAGRODZONE 1945-2012”

Ktoś, kto nas nie zna i opinię swą o nas opiera, to na nielicznych naszych, tu i ówdzie czynionych wpisach, a także nigdy nie potwierdzonych, jakże pełnych niedomówień, nut fałszywych, tudzież szeptów zatrutych, plotkach, sądzić by mógł, że jedyne co robimy, to na jakie wernisaże czy inne iwenty, oferujące wina przednie jako i kulinarne apanaże, chodzimy.
I opina owa, choć źdźbła prawdy nie pozbawiona, krzywdę nam takoż czyni, żeśmy jaki parazyt w powszechnym mniemaniu, czemu odpór tym oto świadectwem dać chcemy.
Jako że vox populi naszej przedniej kompaniji „Dolnośląskie Stowarzyszenie Artystów Fotografików i Twórców Audiowizualnych” zwanej, na chlubny stolec wiceprezesa wyniósł naszą skromna personę, tudzież obowiązkami raczej niż przywilejami obdarzył. W ten oto sposób, gdy szlachetna chwila, sześćdziesięciu pięciu roków godnego towarzystwa nastała, umysliliśmy jaką to ekspozycję wystawną, a jako umyśliliśmy tako i zrobiliśmy:

DSAFiTA — „FOTOGRAFIE NAGRODZONE 1945-2012”

23.3.12–9.4.12
Wystawa
Wernisaż: 23.3.12 (piątek), godz. 18
Dolnośląskie Stowarzyszenie Artystów Fotografików i Twórców Audiowizualnych
Na wystawie eksponowane są prace fotograficzne nagradzane w licznych konkursach oraz pokazywane na krajowych i międzynarodowych wystawach fotograficznych, w których członkowie Dolnośląskiego Stowarzyszenia Artystów Fotografików i Twórców Audiowizualnych brali udział na przestrzeni sześćdziesięciopieciolecia jego nieprzerwanej działalności.
Należy przypomnieć, że jednym z założycieli Stowarzyszenia, a także jego pierwszym prezesem był prof. Witold Romer – znany fotografik oraz odkrywca techniki zwanej „IZOHELIA”. Nazwisko założyciela zobowiązuje członków Stowarzyszenia do twórczego działania oraz nieustannego rozwoju polskiej fotografii.
Na wystawie zobaczymy fotografie m.in. takich polskich twórców jak: Janusz Wojewoda, Andrzej Krynicki, Zbigniew Stokłosa, Andrzej Małyszko, Józefa Weronika Stokłosa, Robert Serba, Ewa Gnus, Piotr Nowak, Jerzy Wiklendt, Jerzy Jaugsch, Ireneusz Gołaj, Jacek Gugulski, Dawid Błaszczyk, Beta Rutańska, Anna Leśniewska, Irena Dębosz, Dorota Janiak-Rothley, Izaak Kaszen, Arkadiusz Cebula, a także twórców zagranicznych – członków
DSAFiTA: Derek Matthew Slattery – Anglik zamieszkały w Szwajcarii, Freddy Mary – Belgia, Kanako Nochi – Japonia.

I z wernisażu fotek kilka:
  
  
  
 
  
  
 
 
 
 
  
 
  
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
  

„W pionie, w poziomie, w przestrzeni” we wrocławskich loftach

Wydarzenie artystyczne, które stało się wydarzeniem, zanim się wydarzyło…

Rzecz się miała 14 marca, we Wrocławiu, w pomieszczeniach nie dokończonych jeszcze loftów, powstających w budynku byłej destylarni i magazynów winiarskich braci Wolf z 1896r. („za Niemca”) a następnie spółdzielni „Tricot”. To tutaj Archicom, deweloper budujący lofty, wraz z Art Hotelem, zorganizowali (mecenat) wystawę związanych z Wrocławiem artystów – Małgorzaty Dyrdy–Kujawskiej, Leszka Frydryszaka, Bożeny Grzyb-Jarodzkiej, Renaty Micherdy-Jarodzkiej, Eugeniusza Minciela, Ludwiki Ogorzelec i Urszuli Wilk.
To prawdopodobnie silny mecenat i patronat medialny Gazety wrocławskiej, Radia Ram i TuWroclaw.com spowodował, że o wystawie mówiło się na kilka dni przed wernisażem. W efekcie frekwencja niezwykle dopisała – po Inowrocławskiej i okolicznych ulicach krążyły samochody w poszukiwaniu miejsc parkingowych, ożywione grupki młodzieży ściągały z różnych stron.
Na trzech piętrach przebudowywanego budynku, wśród białych ścian pustych pomieszczeń, wyeksponowano prace.
Najwięcej „działo się” w pokoju z instalacją Ludwiki Ogorzelec – plastikowa pajęczyna wypełniała całą przestrzeń, dzieląc ją poziomą płaszczyzną z licznymi prześwitami, przypominającymi przeręble w lodowej pokrywie. Okazało się to wciągające i inspirujące – głowy wynurzały się z przerębli aby zaraz zniknąć i znów, gdzie indziej, się pojawić. A, że prawie każdy ma aparat fotograficzny lub jakąś jego namiastkę, do czynienia mieliśmy ze spontanicznymi warsztatami atelierowymi, włącznie ze spontaniczną i bardzo fotogeniczną modelką. 
Należy pogratulować organizatorom odwagi i rozmachu. To kolejny przykład niebanalnej prezentacji sztuki, odchodzenia od tradycyjnego wystawiennictwa, dobrze współgrającej z twórczością nowoczesną.
Ci, którzy widzieli moje fotorelacje z wernisaży, zauważyli pewnie, że na zdjęciach pojawia się bohater drugiego planu, znany fotografik i Prezes, z nieodłącznym kieliszkiem wina; tym razem honory czyniła Katarzyna.

  
   
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
   
 
  
 
 
   
  Scena z „Drwala” Witkowskiego?

 
 
 


 
 
  


 
 

   


 
 
 
 
 
  
 
 
 
 

  
 
 

Czwartek, 8 Marca

Ósmy Marca nie tylko Dniem Kobiet stoi. Poza tradycyjnymi kwiatami w domu i pracy – popołudnie bogate w wydarzenia:

Wernisaż: 8 marca 2012

Anna Malicka-Zamorska – 70-lecie urodzin. Pałac Królewski.

18:00

Z okazji urodzin 70 urodzin artystki, w Muzeum Miejskim, Pałac Królewski, zorganizowano przekrojową wystawę twórczości „Anna Malicka Zamorska z rodziną„.

Poza ceramiką solenizantki wystawiono rzeźby syna – Jana Zamorskiego oraz zmarłego w 2008 roku męża – Ryszarda Zamorskiego. Anna Malicka-Zamorska otrzymała medal Zasłużony dla Miasta Wrocławia, nadawany przez Prezydenta Wrocławia.

Po uroczystym otwarciu, przebiegającym w mało formalnej, osobistej atmosferze (w końcu w holu Pałacu pełno było przyjaciół), Kilku spiczach, wręczeniu kwiatów, odznaczeń oraz innych, niebanalnych przejawów szacunku (obarzanek gigant, koszyczek apetycznych truskawek…) towarzystwo udało się na zwiedzanie wystawy, witane kieliszkiem wina.  Ekspozycję trzeba zobaczyć – na nic to opisywanie.

Na cierpliwych (oraz wtajemniczonych a także tych, którym stolik ze stosem pustych talerzyków dał do myślenia) czekała niespodzianka. Gdy tłumy (i nie ma w tym przesady) zrzedniały, zza okiennej rolety dyrektor Muzeum wydobył tort zadziwiający, nawiązujący do twórczości solenizantki, czy wzbudził liczne achy i ochy oraz języków mlaskanie.

Rozdziału – nie koniecznie całkiem sprawiedliwego – dokonała bohaterka dnia; tort wyśmienity, sztuka jeszcze bardziej – świadectwo daję, byłem i wino piłem.

  

 

  

  

  

  

  

  

  

  

  

  

  

  

Wernisaż: 8 marca 2012

„Kobieta pracy – kobieta sztuki”. Tajne Komplety.

19:00

Niestety wernisaż zaczął się o 18-tej, tak jak opisane wyżej 70-lecie, jednak do Tajnych Kompletów zawsze o. Ta „prawdziwa księgarnia, a nie sklep z książkami”, jak o sobie mówią,wygrała konkurs najpiękniejszą księgarnię w Polsce, organizowany przez portal lubimyczytac.pl. Na Tajne Komplety zagłosowało 1378 osób.

Gdy dotarliśmy do księgarni wciąż było sporo ludzi. Spotkaliśmy bywalców salonowych, na których zawsze można liczyć. Bardzo mila pani serwowała wino, a na zgłodniałych czekały przeróżne słodkości oraz słoności w postaci solonych orzeszków. Wnętrza wypełnione były szumem rozmów kuluarowych, konfiguracje towarzyskie zmieniały się co chwila, nawiązywały nowe znajomości.

  

  

  

  

  

  

  

  

  

Ambasador Nowej Europy – Finał: 8 marca 2012

19:30

Ewakuujemy się do Muzeum Pana Tadeusza (Kamienica pod Złotym Słońcem), gdzie o godzinie 19-tej rozpoczęła się uroczystość wręczenia Nagrody Ambasador Nowej Europy, dla najlepszej książki wydanej w języku polskim w 2011 roku, ustanowionej przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego we Wrocławiu. Kolegium, we współpracy z Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku, jest wydawcą dwumiesięcznika Nowa Europa Wschodnia i kwartalnika New Eastern Europe. 

Laureatami zostały:

1. „Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji” Martina Pollacka,  Wydawnictwo Czarne 

2. „Czarnobyl Baby”  Merle Hilbk, Carta Blanca

3. Ludzie honoru Alexandra Lapierre, WAM

Sala, w której odbywała się uroczystość była pełna, część gości musiała zadowolić się miejscem w drzwiach, co świadczy o dużym zainteresowaniu. Po części oficjalnej i wręczeniu nagród nastąpił występ chóru Schola Gregoriana Silesiensis. Śpiew tradycyjny świetnie współbrzmiał z zabytkowym wnętrzem kamieniczki.

Nie można nie wspomnieć (choć wydać to się może trywialne wobec wagi gatunkowej wydarzenia; jednak oprawa także ma znaczenie) o doskonałym, świetnie podanym kateringu.

  

  

  

  

  

  

  

   

 

  

Krążą słuchy, że tego dnia odbyło się jeszcze kilka interesujących wydarzeń…

Ad ACTA

Moje uwagi są uwagami amatora, zwykłego obywatela. Treść ACTA rozumiem w takim stopniu, w jakim posiadam umiejętność czytania ze zrozumiem po polsku. Ale w końcu takich jak ja jest przytłaczająca większość w tym kraju.

1. Pomijając zasadność lub nie protestów wobec ACTA, tryb procedowania przez państwa sygnatariuszy, przygotowywanie kilka lat w tajemnicy, brak prawdziwej dysputy publicznej oraz „cichy” tryb wdrażania skłaniają do nieufności i nie wzmacniają poczucia podmiotowości obywateli.

2. Umowa ma służyć skutecznej walce z podróbkami towarów, jednak w żaden sposób nie odnosi się do największego producenta podróbek – Chin. Podróbki, skradzione patenty itp. spadają z nieba wprost do magazynów wrednych handlarzy. Ktoś, nie rozumiejący tego tak dobrze jak rządy naszych państw, mógłby pomyśleć, że z produkcją podróbek na skalę światową warto walczyć, ale to oczywiście myślenie błędne. Chiny może są niegrzeczne, ale ruszać ich nie wolno.

3. ACTA niczego nie nakazuje, nie wymaga zmian w prawie krajowym – to po co je uchwalać? Mamy przecież skuteczne prawo krajowe – Ustawę o ochronie konkurencji, ustawę Prawo autorskie i prawa pokrewne, Kodeks Cywilny wreszcie. Mamy najwięcej podsłuchów w Europie, nieprzyzwoicie długie areszty bez wyroku, niezliczoną ilość służb (może przesadziłem, ale z dziesięć to ich jest). Czyli narzędzia już mamy – po co nam więcej?

4. Podpisanie porozumienia niczego jeszcze nie przesądza – jednak jest to pierwszy krok na drodze do ratyfikacji, ZATWIERDZENIE treści. Zapewnienia o podjęciu dyskusji i dialogu społecznego, po podpisaniu, to jak dyskusja o zabezpieczeniach przeciwpożarowych na pogorzelisku.

Uważam, że z piractwem trzeba walczyć. Środki prawne mamy, nawet restrykcyjne. Należy używać środków adekwatnych do rangi wykroczenia lub przestępstwa, tak jak to ma miejsce w innych obszarach prawa. Należy edukować, budować POZYTYWNY wizerunek praw autorskich, nie jako ograniczanie zbyt dosłownie pojmowanej wolności, ale jako przejaw szacunku dla cudzej pracy, intelektu, twórczości. Dzieła stanowią czyjąś własność, tak jak inne dobra materialne.

Niestety właściciele praw często robią wszystko, aby wykonywanie ich własności postrzegane było jako przejaw cwaniactwa, chciwości i arogancji. Jest wiele przykładów wykupienia czy przejęcia praw do dóbr funkcjonujących w świadomości publicznej (prawa do bohaterów książkowych, nie wymienię znanego, negatywnego casusu, aby nie narazić się na oskarżenie o zniesławienie), i następnie kupczenie nimi na lewo i prawo. Obie strony ponoszą wiele winy, choć należy podkreślić, że kradzież pozostaje kradzieżą.

I jeszcze filozoficzna uwaga – ostatni kryzys obnażył ciemną stronę instytucji finansowych, które swoją pazernością, matactwami i nieodpowiedzialnością doprowadziły doprowadziły do głębokiego kryzysu światowego. Koszty ponoszą zwykli obywatele, którzy muszą wyrównać tym instytucjom straty, a są one znacznie większe od strat przemysłu rozrywkowego czy podrabianych producentów. Szkoda, że tymi przestępstwami nikt nie chce na poważnie się zająć.

Wreszcie samo ACTA:
W wstępie (podkreślenia i dopiski moje):
„ACTA zawiera aktualne przepisy dotyczące dochodzenia i egzekwowania praw własności intelektualnej, w tym przepisy w sprawie środków egzekucyjnych stosowanych w postępowaniu cywilnym, karnym, przy kontroli granicznej i w środowisku cyfrowym, przepisy w sprawie solidnych mechanizmów współpracy między Stronami ACTA służących egzekwowaniu prawa, oraz w sprawie ustanowienia najlepszych praktyk w obszarze dochodzenia i egzekwowania praw własności intelektualnej.”

„W ramach rotacyjnej prezydencji UE prowadzono negocjacje w sprawie egzekwowania sankcji karnych, w oparciu o stanowiska jednomyślnie uzgodnione i przyjęte przez Radę na forum Coreperu.”

Artykuł 4, pkt. 2
W przypadku gdy Strona przekaże pisemne informacje na podstawie postanowień niniejszej Umowy, Strona otrzymująca te informacje, z zastrzeżeniem swojego prawa i praktyki, powstrzymuje się od ich ujawnienia bądź wykorzystania w celu innym niż ten, dla którego informacje te przekazano, z wyjątkiem sytuacji, gdy nastąpiło to za uprzednią zgodą Strony przekazującej informacje.  [dosyć pokrętne – AM]

Artykuł 5,ust. k)
pirackie towary chronione prawem autorskim oznaczają towary będące kopiami stworzonymi bez zgody posiadacza praw… [a czy po polsku nie oznacza to, że chodzi o chronione prawem autorskim pirackie towary, a nie o towary naruszające prawa autorskie – AM]
i ust. l)
posiadacz praw obejmuje federacje i stowarzyszenia posiadające zdolność prawną do dochodzenia praw do własności intelektualnej; [a co z innymi podmiotami posiadającymi prawa i zdolność prawną? – AM]

Artykuł 6:
1. Każda Strona zapewnia w swoich ustawodawstwach dostępność procedur dochodzenia i egzekwowania, tak aby umożliwić skuteczne działania przeciwko naruszaniu praw własności intelektualnej objętych niniejszą Umową, w tym dostępność środków doraźnych zapobiegających naruszeniom i środków odstraszających od dalszych naruszeń.  [kto będzie oceniał, czy zapewniamy odpowiednie środki prawne, jeśli któraś ze stron uzna, że nie zapewniamy, może zechcieć wymusić zmiany prawa – AM]

4. Żadne postanowienie niniejszego rozdziału nie może być interpretowane w taki sposób, by nakładało na Stronę wymóg nałożenia na swoich urzędników odpowiedzialności za działania podjęte w związku z wypełnianiem ich urzędowych obowiązków. [a to niby dlaczego? święte krowy? – AM]

Artykuł 7: Dostępność procedur cywilnych

2. W zakresie, w jakim środki prawa cywilnego mogą być stosowane jako rezultat procedur administracyjnych dotyczących istoty sprawy, każda Strona zapewnia zgodność tych procedur z zasadami odpowiadającymi co do swej istoty tym, jakie są ustanowione w niniejszej sekcji. [czy nie jest to nakaz dostosowania prawa? – AM]

Artykuł 11: Informacje o naruszeniu
Bez uszczerbku dla prawodawstwa Strony dotyczącego przywilejów, ochrony poufności źródeł informacji lub przetwarzania danych osobowych, każda Strona zapewnia swoim organom sądowym, w cywilnych procedurach sądowych dotyczących dochodzenia i egzekwowania praw własności intelektualnej, prawo do nakazania sprawcy naruszenia lub domniemanemu sprawcy naruszenia, na uzasadniony wniosek posiadacza praw, by przekazał posiadaczowi praw lub organom sądowym, przynajmniej dla celów zgromadzenia dowodów, stosowne informacje, zgodnie z obowiązującymi przepisami ustawodawczymi i wykonawczymi, będące w posiadaniu lub pod kontrolą sprawcy naruszenia lub domniemanego sprawcy naruszenia.  [a co z prawem do odmowy zeznań? – AM]

Artykuł 26: Dochodzenie i egzekwowanie praw w postępowaniu karnym z urzędu
Każda Strona zapewnia swoim właściwym organom, w stosownych przypadkach, możliwość działania z własnej inicjatywy, by rozpocząć dochodzenie lub działanie prawne w odniesieniu do przestępstw określonych w art. 23 (Przestępstwa) ust. 1, 2, 3 i 4, dla których Strona ustanawia procedury karne i kary.  [ten artykuł jest często podnoszony – silni posiadacze praw mogą dążyć do ZMUSZENIA organów do ścigania z urzędu – bez wniosku posiadacz praw – co może sparaliżować aparat ścigania – AM]

itd.

Oczywiście ACTA zawierają w większości regulacje dla skutecznego ścigania przestępstw przeciwko prawom autorskim, podróbkom itp., ale powyższe zapisy budzą niepokój. A tryb wdrażania porozumienia przyczynił się bardzo do tak totalnej negacji. Należy pamiętać, że ważne jest nie tylko co się podaje ale także jak się podaje. I należy pamiętać, że każda administracja jest ZATRUDNIANA przez społeczeństwo, nie odwrotnie!

OPTYMISTYCZNE PODSUMOWANIE ROKU 2011

Po poniższej lekturze, słabi duchem czytelnicy rzec mogą, iż podsumowanie jest PESYMISTYCZNE.
Nic bardziej mylnego – jeśli optymizm czerpać mamy z dokonań, z pokonywania trudności i budowania nowego i lepszego [jutra], to rok 2011 jak najbardziej celowi temu sprzyja – nie rozwiązaliśmy żadnego ważnego problemu, nasze notowania w zasadzie w niczym się nie poprawiły – jednym słowem mamy tyle do zrobienia, ze aż strach się bać. I TO właśnie jest optymistyczne, bo rok 2011 zostawił nam tyle do zrobienia, że szansa, iż w końcu coś nam się uda, graniczy z pewnością.
Oczywiście są także zagrożenia, do tego co może się nie udać, w roku przyszłym dochodzi nieszczęsne Euro 2012. Z drugiej strony, już w bieżącym roku, w związku z tymi, przereklamowanymi i wywyższonymi do ponad miarę mistrzostwami, klęsk ilość pewną ponieśliśmy: nie będzie planowanej ilości dróg, nie przybędzie oczekiwanych hoteli, kolej nie ruszy z miejsca (uda się wyremontować jedynie kilka dworców, od czego jakość i czas podróżowania nie specjalnie się poprawi), stadiony maja opóźnienia, są droższe niż planowano a ich funkcjonalność po Euro jest wątpliwa (we Wrocławiu miasto dołożyło do walki Kliczko-Włodarczyk, co graniczy z cudem, jeśli na tym nie zarobili, to nie wiem na czym zarobić mogą).

Krótka lista miejsc, które czekają na jakąkolwiek poprawę, wybierzmy coś jednego i zróbmy raz a dobrze i do końca – rok 2012 ogłoszę jako wręcz wspaniały!

  • infrastruktura drogowa – poprawia się, ale dramatycznie powoli. Istnieje ryzyko, że po Euro inwestycje siądą – zarówno urzędnicy jak i wykonawcy są już mocno zmęczeni, a pieniądze w zasadzie już się skończyły.
  • Kolej – tutaj nawet nie można powiedzieć, jak w przypadku dróg, że coś się rusza, choć powoli. Powoli to jeżdżą pociągi i tak chyba na najbliższe lata zostanie (rząd zrezygnował z buńczucznie obwieszczanego – przed wyborami oczywiście – programu szybkich kolei – a programu normalnych kolei nie miał i nie ma).
  • służba zdrowia – minister Kopacz odchodząc ze stanowiska powiedziała (gdyby były to czasy celuloidu – dla młodego widza wyjaśnienie, kiedyś obrazy nagrywano na plastikową taśmę, nie nośniki magnetyczne, jak teraz – zerwałoby taśmę), że nasz system ochrony zdrowia jest wzorcowy i stanowi przykład dla Europy. Gratuluję:
    • umieralność noworodków – 19 miejsce na 27 krajów Unii
    • kolejki do badań, zabiegów i operacji nie skracają się i w niektórych przypadkach sięgają kilkunastu lat. Lekarstwem na zło ma być (sic!) rejestr komputerowy
    • jedynymi beneficjentami lat reform są lekarze – na pewno nie pacjenci, ale także nie szpitale i ośrodki zdrowia
    • każdego roku dokonuje się dramatyczna walka o zachowanie refundacji wielu procedur medycznych, o godziwe kontrakty ze szpitalami, o nie limitowanie usług medycznych (chorób i wypadków nie da się zalimitować)
    • jednym słowem, w służbie zdrowia stan krytyczny stabilny – w śpiączce farmakologicznej

  • edukacja wciąż przedmiotem eksperymentów – niesie je z sobą każdy kolejny rok. Ani nauczyciele, ani uczniowie nie wiedzą już o co chodzi – i może o to chodzi. Istnieje stara teoria, że społeczeństwo głupie jest bardziej uległe. Może dlatego (choć pewnie przeceniam kolejne rządy, Machiavellego raczej nie czytali) nie wychowujemy w szkole, nie uczymy funkcjonowania w sferze prawa, administracji, gospodarki, podatków, praw obywatelskich, uprawnień różnych instytucji, muzyki i sztuk pięknych – czyli rzeczy przydatnych OBYWATELOWI w życiu codziennym, oraz tych, które z młodego człowieka zrobią GODNEGO członka społeczeństwa
  • nauka i szkolnictwo wyższe, z najlepszą uczelnią (UJ) na 363 miejscu w światowym rankingu uczelni „SIR World Report 2011 :: Global Ranking”. Takie wskaźniki, jak innowacyjność, ilość patentów na 1000 mieszkańców, liczba doktorantów w stosunku do liczby studentów, średni wiek kadry profesorskiej itp pozycjonują nas na szarym końcu Europy. Pochwalić się możemy oszałamiającą liczbą studentów (ok. 1,8 miliona, GUS), co daje prawie pięciokrotny wzrost w ciągu ostatnich 20 lat, jednocześnie jakość nauczania leci na łeb, na szyję (co wykazują badania, bardzo ciekawa i niestety krytyczna jest  diagnoza: http://ptbk.mol.uj.edu.pl/download/aktualnosci/akt.diagnoza.pdf)
  • wymiar sprawiedliwości nie radzi sobie nawet z samym sobą. Co jakiś czas pojawiają się publikacje o pracownikach wymiaru sprawiedliwości (sędziowie, prokuratorzy, policjanci), których nie udaje się osądzić za wykroczenia lub przestępstwa. Skutecznie, dzięki wiedzy prawniczej, układom i indolencji organów, latami unikają kary.
    Jeśli wymiar sprawiedliwości nie radzi sobie we własnych sprawach, tym bardziej nie radzi sobie w pozostałych. Procesy trwają długo, często są źle prowadzone i sprawy wracają do ponownego rozpatrzenia, wyroki bywają społecznie bulwersujące – niskie przypadku ciężkich przestępstw, surowe w przypadku lekkich. Niektóre procedury idiotyczne – konieczność wysyłania akt sprawy do sądu który ma udzielić pomocy prawnej na swoim terenie, na przykład wyceny nieruchomości czy jakiejś ekspertyzy.
    Choroba jest doskonałym sposobem unikania rozpraw – sądy kompletnie nie radzą sobie z tym problemem.
    System penitencjarny jest chory – mamy przepełnienie, nie ma mowy o prawdziwej resocjalizacji (jakby to nie brzmiało), więzienia są szkołą przestępczości. Praktycznie nie istnieją inne formy penalizacji, nie ma socjalizacji pracą (brak pracy dla więźniów, a i potem jej nie ma), działalnością społeczną, twórczą.
    Wielkie śledztwa, te z pierwszych stron gazet, mimo szczególnego nadzoru – przynajmniej deklaratywnego – ze strony władz, ślimaczą się i nie przynoszą żadnych rezultatów. Popularnym sportem ważnych skazanych okazuje się wieszanie. Czasami nachodzi myśl, że ciemne siły mają większą władzę niż sobie wyobrażamy.
    Jednym zdaniem posumowałbym to tak: „Państwo silne dla słabych a słabe dla silnych”.
  • wolności demokratyczne wywalczyliśmy obalając komunizm, ten straszny ustrój pełen przemocy, ograniczania praw obywatelskich, indoktrynacji, debilnej ekonomi zwanej socjalistyczną…
    Teraz my, Polacy, pierwsi w Europie środkowo-wschodniej bojownicy o wolność, żyjemy w ustroju o którym marzyliśmy. I jesteśmy najbardziej inwigilowani przez państwo wśród krajów Europy! Raport Komisji Europejskiej umieszcza nas na pierwszym miejscu pod względem ilości podsłuchów na 1000 mieszkańców.
    Oczywiście to nie jedyne sfery, gdzie nasze wolności i prawa są naruszane – warto przypomnieć choćby zajęcia kont przedsiębiorców, doprowadzenia do upadłości w postępowaniach o rzekomych przestępstwach podatkowych, które nie znalazły potwierdzenia przed sądem. Zasad równości stron postępowania często nie ma u nas zastosowania.
    Są próby wyciszania krytyki osób i instytucji – straszenie mediów odpowiedzialnością karną, ograniczanie prawa do zachowania w tajemnicy źródła informacji – i to w kraju, w którym każda tajemnica wycieka jak woda między palcami.
    Film „Witajcie w życiu” został zakazany sądownie kilka lat temu i do chwili obecnej jego sytuacja nie jest jasna. To się nazywa wolnością słowa.
  • wojsko przeżywa nieustanne reorganizacje, ciągle ktoś wylatuje albo wraca. Powołanie służby zawodowej nie poprawiło chyba naszej obronności, ale na pewno jej także nie pogorszyło. Raczej nie przeceniałbym naszej siły uderzenia. I nie martwiłbym się tym specjalnie – jakieś wojsko mieć powinniśmy, skoro inni mają. Jednak w wojsku – tak naprawdę to świat sam w sobie, mamy zbyt dużo „biznesmenów”. Z mediów dowiadujemy się o ustawkach przetargów, przemycie, kradzieżach. Nie ominęło to także jednostek elitarnych – korupcja w Gromie.
    Także nasz udział w misjach nie koniecznie mają sens, a na pewno nie kończą się jakimkolwiek sukcesem. W Iraku misja miała przynieść spektakularne efekty ekonomiczne a pewnie słono do niej dołożyliśmy. W Afganistanie jest jeszcze gorzej (gdzieś czytałem wypowiedź jednego z generałów, że dzięki Afganistanowi nasze wojsko ma sprzęt o jakim się nie śniło, a ja myślę, że bez tej misji ale z tymi pieniędzmi jakie na nią wydajemy, sprzętu mielibyśmy dziesięć razy tyle).
  • administracja – kolejne rządy przed wyborami zapowiadają ograniczenie administracji – po wyborach. Ale nie mając pewności wyników wyborczych, każdy kto ma taką możliwość zatrudnia u siebie w urzędzie rodzinę, krewnych i znajomego królika. Oczywiście po wygranych wyborach znów rośnie zatrudnienie – zwycięzcy dzielą się łupami.
    Zapowiadany program racjonalizacji i konsolidacji w administracji pękł niczym bańka mydlana – nie będzie ustawy a administracja stosuje skutecznie obstrukcję. Za PRL-u mówiło się o przeroście urzędników, ale teraz mamy ich pięciokrotnie więcej – pół miliona. Trzeba mieć jaja, aby taką masę pokonać. Niestety – kury słabo się niosą…
  • kultura osobista pochodzi z wychowania w domu, następnie instytucji edukacyjnych i wreszcie miejsca aktywności życiowej i zawodowej. Nie wygląda na to, aby w domach zachodziło jakieś wychowywanie – badania socjologiczne nie dają co do tego złudzeń, podobnie rzecz ma się w szkole, której siły starcza na sprawozdania i statystyki (znajome dyrektorki szkół twierdzą, że praca kojarzy im się już tylko z segregatorem), co do ulicy – wiemy jakie to wychowanie. W pracy właściwie jest już na cokolwiek za późno.
    Jedno z najważniejszych współczesnych narzędzi wychowywania – media – robią głównie krecią robotę. Najpopularniejsze programy to ogłupiające seriale z papierowymi, zaprogramowanymi postaciami, głupawe programy typu YCD, czy Taniec z Gwiazdami. Media stworzyły specjalną kastę społeczną, zwaną celebrytami, która jest głównym bohaterem większości produkcji. Wiemy co jedzą, z kim sypiają, jakie noszą majtki i powożą „bryczki”. Celebryta, choćby ślepy, będzie opowiadał o kolorach, głuchy o muzyce, a głupi o inteligencji. W mediach „zwykły” człowiek to mięso armatnie, robi się z niego wała i wmawia, że zaznaje niebiańskiego szczęścia.
    W efekcie kultura społeczna gwałtownie podupada. Podupada kultura języka – źle mówią politycy, także dziennikarze, celebryci, przecież nierzadko kompletnie niewykształceni, czasami wręcz głupi, wyniesieni na salony medialne (i nie tylko medialne) przez stacje telewizyjne (nie oszukujmy się – tylko telewizja się liczy) na skutek specyficznej synergii – media tworzą celebrytę i eksploatują go na wszelkie sposoby, ale celebryta wyciąga z tego dużą kasę oraz żyje towarzysko, więc na wszystko się zgodzi, nawet jeśli wyjdzie na idiotę.
    Język to oczywiście nie wszytko – kultura to stosunek do innych, sposób zachowania, postawa życiowa. Ze szkła leje się ciekłokrystaliczny wizerunek zachwyconego samym sobą, aroganckiego, prostackiego, egoistycznego „manekina medialnego”, który łatwo adaptuje się w świadomości młodych ludzi bo uosabia naiwny ale jakże wspaniały „sen o szczęściu”.
    Gdzie tu miejsce na szacunek dla innych, odpowiedzialność społeczną, cele wyższe, szukanie szczęścia WZAJEMNEGO w związku?
    Szczątkowy proces wychowawczy, prymitywne wzorce skutkują obniżaniem wieku inicjacji alkoholowej, narkotykowej i seksualnej, wulgaryzacji języka, agresywnym zachowaniom – widać to na ulicach. To także „brudactwo”, śmiecenie wokół siebie, na ulicy, na łące, w parku i na pingu, także tradycyjne zaśmiecanie lasów czy potoków. Tak było za komuny, gdy nic nie było nasze, tak jest teraz, gdy jesteśmy „na swoim”. Te młode pokolenia, wchodząc w dorosłe życie będą kształtować przyszłość społeczeństwa.
  • przestępczość – z czego cieszyć się należy – systematycznie spada, rośnie także wykrywalność. Jest to trend wieloletni, więc można założyć, że nie koniunkturalny. Wprawdzie często słyszymy o ciężkich zbrodniach, ale statystyki chyba się nie mylą – nasze postrzeganie przestępczości kształtowane jest w dużej mierze przez media, dla których zawsze jest to łakomy kąsek. Na pewno informowanie o przestępstwach przynosi korzyści społeczne – możemy być ostrożniejsi, bardziej zwracamy uwagę na podejrzane wydarzenia, opinia publiczna może dopingować służby ścigania.
  • ceny/zarobki – jak mówią – ceny europejskie, zarobki polskie. I to niestety jest prawda. Mimo, że zarobki rosną, daleko nam do poziomu europejskiego. Jednak wiele cen jest europejskich, jak najbardziej. Jeśli weźmiemy pod uwagę siłę nabywczą wynagrodzeń, według GFK Polonia, wynosi ona ok. 39% średniej europejskiej, co daje nam 29 miejsce wśród krajów europejskich. Jak na „zieloną wyspę” europejskiej gospodarki wynik nie jest imponujący.
  • pijaństwo nie jest jakoś nośne medialnie. Może dlatego, że w porównaniu z PRL – zmienił się jego charakter. Teraz pijemy bardziej „europejsko”, czyli głównie piwo, nie od okazji do okazji z upijaniem się na umór, ale kulturalnie, kilka piwek dziennie, przed pracą, w jej trakcie i po pracy. To oczywiście obraz przejaskrawiony, ale zwróć uwagę czytelniku, ule osób płci obojga spotykasz na ulicy, od rana, z piwkiem w ręce? A w supermarkecie – ile osób kupuje także – lub tylko piwo. W „mojej” Biedronce znam już z widzenia klientów codziennie kupujących tylko piwo lub Amarenę, czasami z małpką wódeczki dla wzmocnienia smaku.  Spożycie piwa rosło ostatnie 20 lat, aż zaprowadziło nas na czwarte miejsce w Europie. Przedstawiciele przemysłu browarniczego są z tego dumni, ale nie traktują wyniku jako ostatecznego. Robią w kierunku kształtowania kultury spożycia wiele – zniknęły butelki 0,33l, teraz minimum to pół litra, zawartość alkoholu z 3,5% wzrosła do przynajmniej 5%. Dla bardziej spragnionych przygotowano litrowe i półtora litrowe butelki – po co dwa razy chodzić do sklepu. Przemysł piwowarski skutecznie anulował zakaz reklamy piwa, teraz mamy marketing trafiający do każdego w grupie i z osobna. Reklama adresowana jest do twardzieli (słynny góral walczący z wilkami), do miłośników imprez (będzie się działo),  do inteligentnych (zabawa w żubra), do jeszcze inteligentniejszych (Żywiec z Fryczem, Majchrzakiem i w końcu chyba Waglewskim), do kobiet (Karmi, Ginger), do solidnych (Dębowe), do nie mających zbyt wiele wymagań, ale ceniących zaufanie (Wojak) itd. Na razie odpuszczono nieletnim.
    Ja uważam piwo za źródło „pełzającego alkoholizmu”, z którym będziemy się zmagać za lat kilka, kilkanaście. A przecież większość ciężkich przestępstw popełnianych jest pod wpływem alkoholu, alkohol jest przyczyną 12% wypadków drogowych, źródłem przemocy rodzinnej itd.
    Oczywiście nie można go całkowicie wyeliminować z życia społecznego – sam pijam czasami piwo w towarzystwie, choć preferuję wino – ale musi to być pod jakąś kontrolą. Mamy wprawdzie agencję rządową – PARPA, finansowaną z podatków od alkoholu, ale jest instytucja kanapowa, bez inicjatywy i siły sprawczej, i na pewno zbyt wielu problemów nie rozwiązuje.
  • bezpieczeństwo na drogach – choć raczej należy powiedzieć  – niebezpieczeństwo. Sytuacja się poprawia, ale w ujęciu rok do roku. W wartościach liczbowych jesteśmy na szczycie niechlubnej listy. Każdego roku ginie około czterech tysięcy ludzi na drogach, 160 tysięcy pijanych kierowców jest zatrzymywanych przez policję, a to przecież czubek góry lodowej. Mamy śmiertelność rzędu 10%, trzy razy więcej niż średnia europejska, a nasz udział w wypadkach śmiertelnych w Unii wynosi 12% (za EuroRAP) mimo, ze jesteśmy krajem średniej wielkości. Przyczyn dopatrujemy się w złym stanie dróg i pojazdów, prowadzeniu pojazdów pod wpływem alkoholu, brawurze młodych ludzi, długim czasie dotarcia pomocy.

I chyba wystarczy. Zachęcam do spisania – dla równowagi – podobnej listy naszych osiągnięć. Bo przecież takowe także mamy.